Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ciasto. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ciasto. Pokaż wszystkie posty

środa, 1 stycznia 2014

Zimy mi nie brak

Zimy ani śladu.
Jest trochę za ciepło, trochę za szaro, trochę zbyt listopadowo, a to już styczeń.
I mimo że gdy byłam małą dziewczynką zawsze chciałam ją polubić, mówić: "moją ulubioną porą roku jest zima", to nigdy mi to nie wyszło. Cieszę się, gdy pada pierwszy śnieg, ale jeszcze bardziej się cieszę, gdy zima co roku odchodzi na kilka miesięcy. Jedyne czego mi brakuje, to tego, że nigdy nie zaciągnę Młodego na sankach do przedszkola (nawet jak spadnie śnieg to zasypią go solą lub odśnieżą).

Zimę rozgrzewam po swojemu - rano kubkiem gorącej kawy i owsianką, wieczorem herbatą - zwykłą czarną z cukrem. Zapalam świeczki, zerkam na Stalową. Czy już mówiłam, że nasza Panna podwórkowa ma nowe ogrodzenie?

Czasem piekę ciasta. To podpatrzyłam u Chillibite. Doskonałe do porannej kawy, łatwe w przechowywaniu i przygotowaniu. Oryginalny przepis mówi o 400 gramach suszonych fig, stwierdziłam, że będzie zbyt słodkie, stąd moje własne suszono-owocowe fantazje. I tak karmelowy figowiec stał się karmelowym bakaliowcem.



Karmelowy bakaliowiec
130 gramów miękkiego masła
50 gramów brązowego cukru
200 gramów mąki
1 żółtko

200 gramów suszonych fig
200 gramów suszonej żurawiny, rodzynków, suszonych śliwek ( w dowolnych proporcjach)
140 gramów brązowego cukru
280 gramów wrzątku (uwaga woda podana w gramach!!!)
dla chętnych papryczka chilli



Ciasto. Masło miksuję z cukrem - około 10 minut. Dodaję mąkę i żółtko. Na koniec wyłączam mikser i łączę wszystko na jednolitą masę. Foremki wykładam papierem do pieczenia. Wykładam ciasto i nakłuwam je widelcem. Wkładam do piekarnika na około 30 minut w temperaturze 190 stopni.

Bakalie oczyszczam z ewentualnych ogonków. Do garnka wlewam wrzątek, a w nim rozpuszczam cukier. Dodaję bakalie, chilli i gotuję około 30-40 minut. Powinny powstać bakalie w gęstym karmelu. Wyjmuję papryczkę chilli. Bakalie w karmelu przekładam do blendera i miksuję na gładką masę. Wykładam ją na upieczony spód i wygładzam. Wkładam blaszki jeszcze raz do piekarnika na około 5-10 minut.
I gotowe.
Małe kawałeczki, kosteczki ciast są wyśmienite do porannej kawy.


niedziela, 7 lipca 2013

Panienka i owoce w sakiewce

Na moim podwórku stoi panienka w białej sukience i niebieskiej pelerynie. Na głowie ma świecącą w nocy aureolę. Stoi na podwyższeniu wymurowanym z kamieni, do którego sąsiedzi przyczepiają różnobarwne sztuczne kwiatki. Dla jednych to miejsce kultu, dla drugich ot, kolejna z praskich kapliczek, których w okolicy jest wiele, dla innych kicz. Dla mnie jest sąsiadką, miłą, patrzącą na wszystkich w okolicy.
Maryjka jest centralnym punktem podwórka przy Stalowej. Swoją tajemnicą przyćmiewa stojące opodal śmietniki, obdrapany zielony płotek, klepisko, które kiedyś było trawnikiem i smutny trzepak.


Sąsiedzi mówią, że panienka stoi tu od początku XX wieku. Tego początku nie znam, jedni podają datę 1905, inni 1912, ktoś mówi o 1920 roku, a inny o latach 30. XX wieku. Ostatnio usłyszałam historię, może nieprawdziwą, ale mówiącą o francuskich korzeniach Maryjki. Ta opowieść jest  trochę jak bajka o Calineczce. A miało być to tak, między jedną wojną a drugą:

Dawni właściciele kamienicy bardzo chcieli mieć dziecko. Mimo konsultacji lekarskich, znachorskich, modlitw - nic nie pomagało. Zdecydowali się na pielgrzymkę do Lourdes. Tam również prosili o upragnione dziecko. Po powrocie do Polski urodziła się dziewczynka, maleńka, bardzo chorowita. Jej rodzice znów podjęli decyzję o pielgrzymce do Francji. Tym razem wrócili do kraju z Maryjką, wykonaną przez francuskich rzemieślników. W podzięce ustawili ją w centralnym punkcie podwórka swojej kamienicy przy Stalowej.

Podczas II wojny światowej mieszkańcy codziennie zbierali się pod kapliczką na wspólnej modlitwie. Moja sąsiadka mówi, że to właśnie dzięki temu podczas wojny nie zginął nikt z jej mieszkańców. Na kamienicę spadła nawet bomba, jednak i ona nie zagroziła zdrowiu i życiu mieszkańców (ładunek uderzył w północno-zachodni róg kamienicy).




Nie wiem czy ta historia jest prawdziwa, nie zmienia to faktu, że bardzo mi się podoba. Do dziś o Maryjkę dbają mieszkańcy, niedawno miała recyklingową aureolę, z butelek po napojach. Można ją zobaczyć na okładce albumu "Kapliczki warszawskie".
Gdy się bardzo postaram to widzę panienkę z kuchennego balkonu. A  kuchni w garnkach pyrkają owoce: truskawki, rabarbar, czereśnie, dziś maliny i jagody.
Ostatnio moim odkryciem stała się crustata - ciasto o włoskim rodowodzie, dla mnie to sakiewka z owocami. Przepis z bloga Moje ciacho podaję z moimi zmianami.

Crustata - sakiewka z owocami
1 szklanka mąki pszennej
0,5 szklanki mąki owsianej
125 gramów miękkiego masła
1 jajko
3 łyżki cukru (może być biały, może być trzcinowy lub inny)
szczypta soli
Nadzienie
0,5 kilograma owoców sezonowych - u mnie: truskawki, maliny, borówki amerykańskie, maliny i czereśnie (bez pestek)
2,5 łyżki mąki ziemniaczanej
2,5 łyżki cukru
1 łyżka soku z cytryny lub limonki
kilka listów mięty 


Masło miksuję z cukrem, powoli dodaję do masy jajko. Na koniec, nie przestając miksować, dodaję sól i mąki. Odstawiam mikser i zagniatam ciasto rękami. Gdy ma jednolitą konsystencję formuję kulkę i odstawiam do lodówki na około 30 minut. 
W tym czasie myję i obieram owoce. Truskawki kroję na ćwiartki, czereśnie na pół. Mieszam z cukrem, mąką i sokiem z cytryny. Odstawiam.



Ciasto wyciągam z lodówki i wałkuję, tak aby powstało coś w kształcie zbliżonego do okręgu. Przenoszę ciasto na papier do pieczenia. Na środek wysypuję masę owocową i zawijam boki ciasta. Tworząc coś na kształt otwartej sakiewki. Przy zagięciach sklejam ciasto dość dokładnie, by zbyt dużo owocowego soku nie wypłynęło na zewnątrz.

Ciasto można posmarować rozbitym jajkiem i posypać cukrem w kryształkach - ja nie chciałam dodawać już więcej cukru, dlatego zrezygnowałam z tej opcji.


Włożyłam sakiewkę do piekarnika nagrzanego do około 190 stopni. Piekłam 30-35 minut. Przed podaniem dodałam listki mięty, można też posypać cukrem pudrem. Myślę, że można ciasto podać z waniliowymi lodami.

wtorek, 4 września 2012

Serniki między nocnymi przetworami

Sierpień upływa pod znakiem przetworów. 15 kg pomidorów powędrowało, w różnej postaci, do różnych słoików, słoiczków i buteleczek. Papryka wkrótce pozbędzie się skórki i wskoczy w czosnkowo-oliwną zalewę. Gruszki już gotowe, śliwki czekają na swoją kolej. Obiady robię na szybko, najlepiej w jednym garnku. Śniadania pochłaniam w biegu, między pracą, wizytą w warzywniaku i buszowaniem na kolejnym bazarze. Lubię te sierpniowe dni, mimo że słońce chyli się wcześniej ku zachodowi. Odkrywam czar nocy, ciepłego piekarnika, garnków i garnuszków, w których bulgoczą owocowe i warzywne mikstury. Z kieliszkiem wina w dłoni sięgam po książki kucharskie, zaczytuje się w nich. Nagle wszystkie produkty wydają mi się dostępne, a najtrudniejsze kombinacje kulinarne nie peszą, a stanowią wyzwanie. Jest tyle rzeczy do zrobienia i odkrycia.

W wolnych chwilach piekę tarty i serniki, bo piekarnik i tak ciepły po wyparzanych słoikach.
Serniczki z malinami powstały ot tak. Od dawna marzyły mi się serniczki z Kwestii Smaku w sezonie truskawkowym zabrakło na nie czasu. Truskawki wróciły, ale już tak nie pachną jak w czerwcu, za to sierpniowe maliny są wspaniale aromatyczne.


Serniczki z malinami (przepis na 10 sztuk)
Składniki:
450g sera białego trzykrotnie zmielonego
2 łyżeczki serka mascarpone
80 g pokruszonych kruchych babeczek (mogą to być też pokruszone ciastka digestive, herbatniki)
łyżka masła
2 łyżki mąki
białko
1/2 szklanki cukru
ziarenka z połowy laski wanilii 

Pokruszone babeczki mieszam z rozpuszczonym masłem. Rozgrzewam piekarnik do 180 stopni. Formę do muffinów wykładam papilotkami (miałam tylko 5 papilotek, kolejne 5 miejsc wysmarowałam tylko masłem). Na dno wysypuję pokruszone babeczki z masłem i lekko dociskam. Ser mieszam  z białkiem, mąką i cukrem. Dodaję wanilię. Tak przygotowaną masę nakładam do foremek (można dodać po pół łyżeczki konfitury malinowej). Na wierzchu układam po 3 maliny. Wkładam do piekarnika i od razu zmniejszam temperaturę do 120 stopni. Piekę 25-30 minut.* Ostudziłam i zjadłam.
Można podać z listkiem mięty, posypane płatkami migdałowymi lub z kroplą czekolady. 

Piekąc serniczki ściśle zastosowałam się do wskazówek z załączonego przepisu z Kwestii Smaku - są idealne.

sobota, 14 lipca 2012

Razem porzeczkowo

Jakiś czas temu wpadłam w nurt kooperatyw spożywczych. Pewnie niektórzy z Was już to znają, pewnie niektórzy uczestniczą. Sama nie wiem jak to się stało, że i ja uzależniłam się od tych zakupów.
Bo kooperatywa to nic innego jak wspólne zakupy.

Jest grupa osób, jedne znają się lepiej, inne mniej - to w ogóle nie jest konieczny warunek do kooperatywowania.
W kooperatywie, w której najczęściej uczestniczę, kupujemy warzywa i owoce, miód, nabiał, mięso, cytrusy z Sycylii, soki owocowe, zioła, pierogi, mąki. Wszytko to, co może się przydać w kuchni. Zazwyczaj wybieramy produkty z upraw ekologicznych - fakt są trochę droższe niż te, które kupimy w pobliskim warzywniaku, ale im większe zamówienie, tym taniej wychodzi.

Jak to działa - zazwyczaj jedna osoba kontaktuje się z producentem, ustala ceny, pyta o dowóz towaru do Warszawy i zbiera zamówienie od wszystkich członków grupy. Następnie rozdziela zakupy. Każdy przyjeżdża z wielką torbą po zamówione dobra - czasem nawet trzeba odstać swoje w kolejce. Dzięki temu mamy super produkty, po przystępnej cenie. Omijamy hurtownie, długie magazynowanie itp.

Ostatnio nocą w piątek przyjechały porzeczki, zbierane tego samego dnia rano. W sobotę już były na moim stole.

Przejażdżka autobusem i krótki spacer przez plac Szembeka do mieszkania A. sprawił, że z uśmiechem na ustach - porzeczkami, ziołami i sałatą pod pachą wróciłam do domu. Umyłam owoce i zabrałam się za odszypułkowywanie - oj ile z tym jest roboty. Białe i czarne kropelki powoli wędrowały do miski.


Oczywiście poszukiwania przepisów na porzeczkowe cuda zaczęłam od blogów. Fantastyczny przepis na porzeczkową krajankę znalazłam u Liski. Przepisuję go tutaj wraz z moimi zmianami i zaznaczeniem (*), które produkty kupuję w kooperatywie.

Porzeczkowa krajanka

100 g mąki pszennej *
90 g mąki żytniej *
160 g cukru, może być brązowy
160 g płatków owsianych górskich
2 łyżki śmietany
3/4 łyżeczki soli
3/4 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
150 g masła - najlepiej stopionego i ostudzonego

Wierzch:
500 g porzeczek - wymieszałam białe i czarne
40 g brązowego cukru
sok z połówki cytryny
2 łyżki mąki pszennej*
2 łyżki masła, stopionego i ostudzonego




(masło i cytryny też można w kooperatywie kupić)


W jednej misce mieszam mąkę, cukier, płatki, sól, proszek, sodę, śmietanę, masło. Ciasto jest dość sypkie. Jedną szklankę powstałej masy odkładam. Blachę (25x30) wykładam papierem do pieczenie i pozostałą częścią masy (nie podpiekłam bo zapomniałam, ale można wstawić do piekarnika na 10-15 minut temp. 180 stopni).

Cukier mieszam z mąką i sokiem z cytryny, dodaję masło - mieszam. Do tego dodaję porzeczki. Masę wykładam na ciasto i po wierzchu posypuję szklanką ciasta, które odłożyłam - jak kruszonką. Wstawiłam do piekarnika na około 40 minut. Ciasto powinno nabrać złotego koloru. Najlepiej kroić po wystudzeniu.




(Są też kooperatywy działające bardziej globalnie, angażujące więcej osób w zakupy np. na Broniszach (giełda warzywno-owocowa pod Warszawą) następnie w pakowanie i podział dóbr.)


sobota, 12 lutego 2011

Ciasto na Inżynierską 1

Zdarzyło się to już kilka razy. Mam nadzieję, że będzie zdarzało się częściej, choć muszę przyznać, że ostatnio choroba i parę innych spraw mi to uniemożliwiło. Ale do rzeczy...

Piekę ciasta. Piekę ciasta dla Praskiego Winowajcy. Dla niewtajemniczonych wyjaśniam. Winowajca to jeden z warszawskich, praskich klubów o uroczo-ceglanych ścianach. I nie mogę nie wspomnieć o wielkim oknie, przez które podglądam, co się dzieje w środku, gdy biegnę z pracy do domu. Widzę niewiele, bo ostatnio całe życie Winowajcy (z różnych przyczyn) przeniosło się do sal wewnętrznych. Bywa tam rzadko, z wiadomych przyczyn, ale myślę, że mój Mąż dzielnie nadrabia za całą rodzinę. A co dzieje się w Winowajcy możecie sprawdzić zawsze na ich facebooku (o zgrozo!). Albo po prostu wpaść na Inżynierską 1.

Jakiś czas temu dostałam propozycję, aby piec dla nich ciasta. Tak więc od czasu do czasu piekę. A dziś przedstawiam jedno z ciast, którego mogli spróbować bywalcy Winowajcy.

Inspiracji dostarczył mi przepis Agnieszki, a że sezon na śliwki skończył się dawno temu, do mojego ciasta powędrowały brzoskwinie z puszki.

Brzoskwiniowe ciasto z orzechami laskowymi i czekoladą
Składniki:
duża puszka brzoskwiń
175 g masła
175 g brązowego cukru
3 jajka
175 g mąki
175 g drobno zmielonych orzechów laskowych (u mnie orzechy potłuczone tłuczkiem do mięsa)
1 i 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
50 g posiekanej czekolady,  dałam mleczną i białą

Nagrzałam piekarnik do 180 stopni. Tortownicę wysmarowałam masłem. Jedną połówkę brzoskwini odłożyłam, resztę pokroiłam w kostkę (dość dużą). Masło zmiksowałam z cukrem, pojedynczo dodawałam jajka. W drugiej misce zmieszałam przesianą mąkę z orzechami i proszkiem do pieczenia. Stopniowo wsypywałam suche składniki do masłowo-jajkowej masy. Dodałam pokrojone brzoskwinie i czekoladę - wymieszałam łyżką. Masę przełożyłam do tortownicy, na wierzchu poukładałam brzoskwiniowe promyki (z tej połówki, którą na początku odłożyłam). Włożyłam do piekarnika. Piekłam trochę ponad godzinę. Za radą Agnieszki sprawdzałam patyczkiem czy ciasto jest już gotowe.


poniedziałek, 7 lutego 2011

Przerwa na pomarańcze

Po ciemku zaglądam do szafy, zaspanymi rękami wyciągam ubrania. Z przymrużonymi oczami myję zęby i suszę włosy. Kawa. Ostatnie uściski, kozaki. Trzy razy okręcam turkusowy szalik wokół szyi. Klucze, telefon, całus w przelocie. Mokry chodnik, 23, szum metra, dalej ciemno. Kawa. Zaczynam dzień w pracy, zawsze za wcześnie.

Lubię chodzić do pracy, bo czemu nie. Dużo bardziej jednak lubię być w domu. Teraz jestem w domu, choć nie tak jak lubię. Gotowanie poszło w kąt. Pierwsze skrzypce grają kleik i ryżanka, bez rewelacji. Mam przerwę. Tarta pomarańczowa została wspomnieniem, ale też niedaleką przyszłością, myślę.


Dziś przedstawiam ją Wam.
Tarta pomarańczowa
Składniki:
Kruche ciasto (jak w gruszkowej tarcie)
150 g mąki
100 g masła
50 g cukru pudru
1 żółtko

Farsz:
4-6 łyżek dżemu pomarańczowego
75 ml śmietany kremówki
2 jajka
2 łyżki stołowe cukru
75 ml soku pomarańczowego
1,5 łyżki  mąki ziemniaczanej
1-2 pomarańcze obrane i pokrojone w cząstki

Przygotowuję kruche ciasto, wykładam nim tartownicę i podpiekam 10 minut w temperaturze 200 stopni.
Gdy jest już gotowe i lekko ostygnie smaruję je dżemem pomarańczowym. Układam cząstki pomarańczy. Mieszam śmietanę, sok, jajka, cukier, mąkę. Powstałą masą wylewam na posmarowane dżemem ciasto, uważając by nie zalać wierzchu pomarańczy. Piekę 30-40 minut w temperaturze 180 stopni.

sobota, 15 stycznia 2011

Gruszkowe szaleństwo

Leżały i patrzyły na mnie z wyrzutem. Po dwóch dniach zaczęły krzyczeć "Zjedz mnie". Ot takie, trochę żółte, trochę zielone, trochę beżowe. Przełożyłam je do salaterki. Gruszki.

Zaczęłam szukać. Znalazłam dwie. Na rumianych wypieczonych spodach w wyrafinowanym otoczeniu. Nie mogłam się zdecydować, dlatego upiekłam obie. Tarty. Tarty od Truskawkowej Ani, znalezione pod tagiem gruszka.

Tarta z gruszkami, gorgonzolą i orzechami (u mnie bez orzechów)
Składniki:
na kruche ciasto:
200 g pszennej mąki
50 g masła
50 g tłuszczu roślinnego
1 żółtko
szczypta soli
ewent. 2 łyżeczki zimnej wody

na nadzienie:
4 miękkie gruszki
kawałek Gorgonzoli (ok.150 g)
¾ szklanki wyłuskanych orzechów włoskich
250 ml śmietany 12%
1 duże jajko
pieprz i gałka muszkatołowa

Przygotowałam kruche ciasto - mieszając wszystkie składniki. Dodałam tylko jedną łyżkę wody, bo nie chciało się zbić w jeden kawałek - mocno się rozsypywało. Zawinęłam je w folię i na pół godziny włożyłam do lodówki.
W tym czasie obrałam gruszki, które pokroiłam w ósemki. Śmietanę wymieszałam z jajkiem, doprawiłam pieprzem i gałką muszkatołową.
Ciastem wyłożyłam formę do pieczenia. Piekłam 10 minut w temperaturze 200 stopni.
Na podpieczonym cieście ułożyłam gruszki i wysypałam pokruszony ser, gorgonzolę. Wszystko zalałam masą. Na wierzch powinnam ułożyć orzechy, ale nie miałam więc pominęłam. Piekłam 25 minut w temperaturze 180 stopni.


Tarta z gruszkami, jabłkami i czekoladą (Ania robiła z samymi gruszkami)
Składniki:
Kruche ciasto:
150 g mąki 
100 g masła
50 g cukru pudru
1 żółtko 

Farsz:
115 g startej czekolady deserowej
2 gruszki i 2 jabłka
125 ml śmietany kremówki
2 jajka
3 łyżki stołowe cukru
trochę soku z cytryny - ja nie dałam

Przygotowałam kruche ciasto. Wyłożyłam nim formę o średnicy 23 cm i podpiekam 10 minut w temp. 200 st. C.
Gdy ciasto się podpiekało. Obrałam gruszki i jabłka, przecięłam na ćwiartki (bo miałam duże owoce). Nacięłam wzdłuż na cienkie plasterki. Śmietanę wymieszałam mikserem z jajkami (najpierw same jajka, by białko złączyło się z żółtkiem).
Na podpieczony starłam czekoladę. Na czekoladowej warstwie ułożyłam gruszki i jabłka, naprzemiennie.  Jajeczno-śmietanową masę wylałam dokoła gruszek i jabłek, uważając, by nie zalać od góry owoców. Wystające wierzchołki owoców posypałam brązowym cukrem.
Piekłam przez kolejne 30 minut w temperaturze 180 st. C. 

czwartek, 2 grudnia 2010

Co ma piernik do wiatraka

Właśnie, "co ma piernik do wiatraka?" Może ktoś wie. Jako dziecko nie znosiłam tego powiedzenia, było dla mnie niezrozumiałe i, co za tym idzie, głupie. Wymyślałam mnóstwo wyjaśnień. Dziś już umiem, je zastosować, jednak dalej go nie lubię. Wciąż nie wiem skąd się wzięło. Za to lubię wiatraki i pierniki też.

Wczoraj upiekłam jeden (piernik oczywiście), pięknie pachnie, wygląda też niczego sobie, ale jak smakuje dowiem się za 2 tygodnie, gdyż tyle musi leżakować. Przepis wzięłam od Basi (podaję z moimi zmianami).

Piernik Neli Rubinstein:
1 szklanka miodu (350-400g)
po pól łyżeczki sproszkowanego imbiru, cynamonu, gałki muszkatołowej, goździków, szczypta zmielonego pieprzu
500g maki
3 duże jajka
1 łyżeczka proszku do pieczenia
3 łyżki stołowe wódki (ja dałam wody, bo nie miałam wódki)
1 szklanka mielonych orzechów włoskich utartych z 1/4 szklanki cukru (ja dałam 1/2 szklanki utartych orzechów włoskich i 1/2 szklanki utartych płatków migdałowych i zapomniałam o cukrze)



Miód roztopiłam w garnuszku. Dodałam sproszkowane przyprawy. Mąkę wymieszałam z orzechami i migdałami i zalałam ciepłym miodem. Wymieszałam. Dodałam po jednym jajku. Proszek do pieczenia rozpuściłam w wodzie i wlałam do masy. Ciasto wylałam do keksówki. Za radą Basi nie piekłam go 1,5 godziny, jak w oryginale Neli. Czas pieczenia skróciłam do 45 minut w temperaturze 170 stopni. I pozostawiłam piernik do ostygnięcia w piekarniku. To tyle.
A na Pradze śnieg, przykrył cały dach moich sąsiadów, mój pewnie też, ale nie widzę.

czwartek, 23 września 2010

Śliwki na jesień

No i przyszła na dobre. Jeszcze nieśmiało zagląda do okien. Przekonuje mnie do siebie ciepłymi promykami słońca. Obdarowuje feerią barw na drzewach. Bawi białymi chmurami unoszącymi się na błękitnym niebie, nadając im fantazyjne kształty. Wieczorem pozwoli wypić ciepłą herbatę i otulić się kocem. Rano wygna na spacer, poszurać nogami w stosach liści. Jesień.

Przyniosła mi śliwki. Więc upiekłam jej ciasto. Ciasto ze śliwkami.

Inspiracji dostarczył mi przepis Liski, ale przepis podaje z moimi zmianami.
Składniki:
Przepis na okrągłą formę o średnicy 22 cm
Ciasto kruche:
125 g mąki
125 g schłodzonego masła, pokrojonego w kostkę
75 g cukru
1 żółtko
Na wierzch:
500 g śliwek - przepołowionych
2 łyżeczki cukru
garść płatków z migdałów

Piekarnik rozgrzałam do temp. 190 st. C.
Mąkę, cukier, żółtko, masło wymieszałam w misce. Zgodnie z zaleceniami Liski wyrabiałam bardzo krótko, właściwie nie wyrabiałam, tylko dokładnie połączyłam składniki. Ciastem wylepiłam formę. Na wierzchu ułożyłam śliwki. Posypałam je 2 łyżeczkami cukru i garścią płatków migdałowych. Piekłam 45 minut i zostawiłam w piekarniku do wystudzenia. Wyszło super!

Podaję też radę za White Plate:  Jeśli ciasto zbyt szybko się zrumieni, należy przykryć je folią aluminiową.

Pierwszy jesienny weekend przed nami. Jeśli pogoda dopisze to w niedzielę jadę na Wyścigi, bo tam Wielka Warszawska, gonitwa Prezydenta Miasta Stołecznego Warszawy. To gonitwa dla trzyletnich koni, o najwyższej puli nagród w całym sezonie wyścigowym. Nie zachęcam do hazardu, ale do uczestniczenia w  niesamowitym wydarzeniu. Organizatorzy zapowiadają również spektakularne pokazy konne.

poniedziałek, 20 września 2010

Szarlotka na cztery ręce

Wczoraj robiłam nic, wielkie NIC, bo i obiad robił mąż. Leniwie przeglądałam strony w internecie, nadrabiałam zaległości w czytaniu blogosfery. Dużo czasu spędziłam tu, na wspaniałym bułgarskim blogu kulinarnym. Dla mnie to fajny powrót do studenckich lat, języka, którego nie używałam już bardzo długo. A blog polecam wszystkim, chociażby ze względu na zdjęcia. Czy w Polsce można dostać białe bakłażany?

W sobotę odwiedzili nas przyjaciele. Z A. miałyśmy zaplanowane pieczenie szarlotki i kuchenne plotki. Jak zaplanowałyśmy tak się też stało.

Składniki:
1 kg jabłek -  papierówek, antonówek - takich na szarlotkę
3 szklanki mąki
1 szklanka cukru
1 opakowanie margaryny
4 jajka
czubata łyżeczka proszku do pieczenia
250 g płatków migdałowych
łyżka masła
trochę cukru do jabłek
cynamon

Jabłka obrałyśmy, pokroiłyśmy, wrzuciłyśmy do garnka, dosłodziłyśmy do smaku, dodałyśmy cynamon i łyżkę masła, lekko podlałyśmy wodą. Dusiłyśmy tak długo, aż powstała jabłkowa masa (chyba około 10-15 minut) od czasu do czasu mieszając, aby jabłka nie przypaliły się od spodu. Margarynę roztopiłyśmy na wolnym ogniu, lekko przestudziłyśmy. Wymieszałyśmy mąkę, cukier, jajka, rozpuszczoną margarynę, proszek do pieczenia. Formę wysmarowałyśmy masłem i oprószyłyśmy bułką tartą. Pół ciasta wyłożyłyśmy do blaszki, mniej więcej równo, przy brzegach zostawiłyśmy trochę wyższy rant. Na ciasto rozłożyłyśmy masę jabłkową. Drugą część ciasta wymieszałyśmy z płatkami migdałowymi.  Ciasto z migdałami równo rozrzuciłyśmy na wierzchu masy jabłkowej. Piekłyśmy 45 minut w temperaturze około 180 stopni. Podałyśmy z bitą śmietaną.

Szarlotkę mam jeszcze dziś - do herbaty - chociaż już bez bitej śmietany.

Droga A. zapomniałam Wam zapakować szarlotki do domu... w tym wypadku upiekę wam pierożków z jabłkami! :)

piątek, 14 maja 2010

Poranek z rabarbarem

Poranne wstawanie. Setki drzemek w budziku. Wspólna kawa. Kanapki do pracy. Koty jak zwykle śpiące na fotelach (o zgrozo!). Jeszcze szara Stalowa, bardzo cicha. Wyglądam przez okno zajadając się ciastem rabarbarowym z kruszonką (wg. przepisu Ani - moje zmiany niżej). Czytam poranną prasę i ulubione blogi, zwinięta w ciepły sweter męża. Słucham szumu tramwaju nr 23.
Wszystko po to, by za chwilę obudzić się. Włączyć muzykę (ostatnio Biff). Poszukać pomysłu na obiad. Znaleźć fachowca do remontu. Ogarnąć i się i dom. Koty już zaczęły poranne gonitwy. Ja zostanę jeszcze chwilę tu, z Aninym ciastem rabarbarowym z kruszonką z moimi zmianami*.

Składniki
na ciasto:
140 g mąki
1 jajko
1/3 szklanki cukru
2 łyżeczki cukru waniliowego
1 łyżeczka proszku do pieczenia
szczypta soli
90 g miękkiego masła
2 łyżki śmietany - dałam 12%

na kruszonkę:
50 g cukru
100 g mąki
60 g roztopionego masła
1 łyżeczka cynamonu

na nadzienie rabarbarowe:
600 g rabarbaru
2 łyżki cukru
2 łyżeczki mąki ziemniaczanej

Rabarbar pokroiłam (obrałam tylko z włókien, które oddzielały się przy krojeniu). Wszystkie składniki na nadzienie rabarbarowe wymieszałam i odstawiłam.

Składniki kruszonki wymieszałam i schowałam do lodówki.

Ciasto- w jednaj misce wymieszałam suche składniki, w drugiej mokre. Do suchych składników dodałam mokre i dokładnie wymieszałam, prawie utarłam. Masę wylałam do szklanej okrągłej formy o średnic około 23 cm. Na ciasto wrzuciłam rabarbar - sok został w misce. Na wierzchu rozsypałam kruszonkę (hmm, czy jest ktoś, kto nie lubi kruszonki?).

Ciasto piekłam około 1- 1,5 godziny.

Ostatnio bardzo dużo czasu spędzam na czytaniu innych/waszych blogów. Znajduję mnóstwo pomysłów i inspiracji, oglądam zdjęcia. Chyba dlatego ostatnio u mnie tyle zapożyczeń- proszę o wyrozumiałość, gdyż zakładka "przepisy do wypróbowania" rozrosła się już bardzo, bardzo - więc testuję.
* znacznie zmniejszyłam ilość cukru.

sobota, 17 kwietnia 2010

NieBabka i tulipany

Długo nie miałam czasu pisać, konkretniej pisać tu, bo i czasu na gotowanie nie za dużo było. Powracam z tulipanami.

Tulipany kupiłam tydzień temu na giełdzie kwiatów na al. Krakowskiej. Od Stalowej to trochę daleko - w związku z tym musiałam wstać bardzo rano - w sobotę o 7 - o zgrozo, ale było warto (giełda działa tylko rano i już o 9 -10 handlarze się zwijają). Nie powiem ile wydałam, bo te tulipany to nie jedyna wiązanka jaką kupiłam. Bratki i stokrotki w skrzynce na balkonie też prezentują się ciekawie.

A dziś sobotę rozpoczęłam ciastem drożdżowym, które przygotowałam wczoraj. Przepis jest genialny bo nie wymaga wyrabiania ciasta - wszystko za nas załatwia mikser. A żeby było weselej to w oryginale ciasto nazywa się: Babka drożdżowa kobiet pracujących.
Składniki:
5 dkg drożdży świeżych
1 szklanka cukru
kostka masła (prawdziwa kostka 200g, a nie taka oszukana po 170 g)
1 szklanka mleka
3 jajka
4 szklanki mąki
szczypta soli
łyżka oliwy

Drożdże rozrobić z cukrem - aż się rozpuszczą. Do tej masy dodać 3 jajka, mąkę, po trochu wlewać ciepłe mleko i rozpuszczone masło. Wymieszać wszystko mikserem. Na koniec dodać szczyptę soli i łyżkę oliwy. Ciasto wylać do formy (jest to porcja na dużą prostokątną blachę). Przykryć ściereczką pozostawić na noc pod przykryciem w ciepłym miejscu (ja schowałam do piekarnika, żeby przypadkiem moim kotom nie przyszło do głowy przespacerować się po cieście albo, co gorsza, przespać na nim). Rano ciasto włożyłam do ciepłego piekarnika i piekłam 30-40 minut. Super zapach na sobotni poranek. Ciasto można też zrobić w ciągu jednego dnia - wtedy powinno rosnąć jakieś 4-5 godzin.

Tak naprawdę nie wiem czemu to ciasto nazywa się babka, może można je piec też w foremce na babkę... nie wiem, nigdy nie próbowałam.

Uciekam gotować, bo trzeba nadrobić blogowe zaległości.

W kuchni na Stalowej

Related Posts with Thumbnails