Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ulica Stalowa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ulica Stalowa. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 16 stycznia 2014

Ciepłe na zimno i na śnieg. Kurczak w otoczeniu słoikowego sosu

Spadł śnieg. Lekką warstwą pokrył samochody, dachy okolicznych kamienic, jak zwykle pięknie osiadł na akacjach na Stalowej. Wieczorami w moim domu jakby jaśniej. Łuna księżycowego światła odbija się od białych połaci i wpada do wnętrz. Jeszcze wieczorem Warszawa była pokryta białą, zimową kołderką. Rano śnieg pokrywający chodniki stopniał. Po porannej wycieczce na moich butach pozostał tylko biały szlaczek.



Na szczęście, jeszcze wczoraj T. ulepił z Młodym bałwana. Czerwone rumieńce na polikach Młodego - bezcenne.



Ostatnio moja Praga jakby zasnęła, odcięta od reszty świata. W zimowym puchu jest jej do twarzy, jednak, to nie on jest powodem, pewnego letargu, w którym żyjemy. Budowa metra cięgnie się i ciągnie. Nie ułatwia to kulturalnego życia dzielnicy - zamykają się nasze ulubione miejsca kawiarnie i małe sklepy. Boję się banków i przedstawicieli telefonii komórkowych, którzy już pewnie ostrzą zęby, by wynająć lokale tuż obok stacji metra. Nie chcę by ich reklamy, neony i plastikowe wnętrza zalały Stalową, tak jak Targową.

Na szczęście są miejsca, dzięki którym tworzę swoją Pragę i  wcale nie chodzi o to, że bywam tam często. Spacer koło kulinarno-księgarnianej witryny Cafe Melon na Inżynierskiej, spotkanie Marty z Bistro Praga w pobliskiej piekarni, a w wolny dzień Podchmielony u Marty w Chmurach, plotki z panią Wandą z okolicznego warzywniaka czy komentowanie stalowej rzeczywistości z panią Iwoną to elementy mojej codziennej Pragi. I nawet utyskiwanie, że właściciel baru To Się Wytnie znów nie poinformował, że otwiera później, nie przeszkadza nam znów się tam wybrać. Mam nadzieję, że moje miejsca wciąż będą trwać. A puste lokale ożyją fajnym, niekorporacyjnym życiem (proszę mnie nie sprowadzać na ziemię). Ostatnio świetnym przykładem jest kawiarnia Osiem stóp (warto się tam wybrać, bo dzieje się dużo, ale można wpaść choćby na kawę) - okazuje się, że dzieci jej właścicieli mają tego samego pediatrę, co Młody - ot taki mój praski grajdołek.

Po zimowych spacerach ogrzewamy się w kuchni. T. robi wielki dzbanek herbaty, Młody znów rysuje kredkami po lodówce, a ja buszuję w słoikach, w których zamknęłam skarby lata. Już czas na nie.

Kurczak z sosem ze słoika
1/2 słoika sosu pomidorowo-bazyliowego (który robiłam latem) można go zastąpić puszką krojonych pomidorów z bazylią
1/2 kilograma udek z kurczaka (u mnie bez kości)
sól gruboziarnista
pieprz
1/2 łyżeczki wędzonej papryki
łyżka oliwy
Dzień wcześniej przygotowuję mięso - myję je, odcinam zbędne kawałki tłuszczu, nacieram solą, pieprzem, papryką i oliwą. Tak przygotowane wkładam na całą noc do lodówki. Następnego dnia układam udka w żaroodpornych i zalewam słoikowym sosem. Piekarnik nagrzewam do 190 stopni i piekę kurczaka około 80 minut. Po 40 minutach pieczenia zmniejszam temperaturę do 160 stopni. Podaję z połówkami ziemniaków pieczonymi w mundurkach z dodatkiem masła, soli i tymianku.


niedziela, 7 lipca 2013

Panienka i owoce w sakiewce

Na moim podwórku stoi panienka w białej sukience i niebieskiej pelerynie. Na głowie ma świecącą w nocy aureolę. Stoi na podwyższeniu wymurowanym z kamieni, do którego sąsiedzi przyczepiają różnobarwne sztuczne kwiatki. Dla jednych to miejsce kultu, dla drugich ot, kolejna z praskich kapliczek, których w okolicy jest wiele, dla innych kicz. Dla mnie jest sąsiadką, miłą, patrzącą na wszystkich w okolicy.
Maryjka jest centralnym punktem podwórka przy Stalowej. Swoją tajemnicą przyćmiewa stojące opodal śmietniki, obdrapany zielony płotek, klepisko, które kiedyś było trawnikiem i smutny trzepak.


Sąsiedzi mówią, że panienka stoi tu od początku XX wieku. Tego początku nie znam, jedni podają datę 1905, inni 1912, ktoś mówi o 1920 roku, a inny o latach 30. XX wieku. Ostatnio usłyszałam historię, może nieprawdziwą, ale mówiącą o francuskich korzeniach Maryjki. Ta opowieść jest  trochę jak bajka o Calineczce. A miało być to tak, między jedną wojną a drugą:

Dawni właściciele kamienicy bardzo chcieli mieć dziecko. Mimo konsultacji lekarskich, znachorskich, modlitw - nic nie pomagało. Zdecydowali się na pielgrzymkę do Lourdes. Tam również prosili o upragnione dziecko. Po powrocie do Polski urodziła się dziewczynka, maleńka, bardzo chorowita. Jej rodzice znów podjęli decyzję o pielgrzymce do Francji. Tym razem wrócili do kraju z Maryjką, wykonaną przez francuskich rzemieślników. W podzięce ustawili ją w centralnym punkcie podwórka swojej kamienicy przy Stalowej.

Podczas II wojny światowej mieszkańcy codziennie zbierali się pod kapliczką na wspólnej modlitwie. Moja sąsiadka mówi, że to właśnie dzięki temu podczas wojny nie zginął nikt z jej mieszkańców. Na kamienicę spadła nawet bomba, jednak i ona nie zagroziła zdrowiu i życiu mieszkańców (ładunek uderzył w północno-zachodni róg kamienicy).




Nie wiem czy ta historia jest prawdziwa, nie zmienia to faktu, że bardzo mi się podoba. Do dziś o Maryjkę dbają mieszkańcy, niedawno miała recyklingową aureolę, z butelek po napojach. Można ją zobaczyć na okładce albumu "Kapliczki warszawskie".
Gdy się bardzo postaram to widzę panienkę z kuchennego balkonu. A  kuchni w garnkach pyrkają owoce: truskawki, rabarbar, czereśnie, dziś maliny i jagody.
Ostatnio moim odkryciem stała się crustata - ciasto o włoskim rodowodzie, dla mnie to sakiewka z owocami. Przepis z bloga Moje ciacho podaję z moimi zmianami.

Crustata - sakiewka z owocami
1 szklanka mąki pszennej
0,5 szklanki mąki owsianej
125 gramów miękkiego masła
1 jajko
3 łyżki cukru (może być biały, może być trzcinowy lub inny)
szczypta soli
Nadzienie
0,5 kilograma owoców sezonowych - u mnie: truskawki, maliny, borówki amerykańskie, maliny i czereśnie (bez pestek)
2,5 łyżki mąki ziemniaczanej
2,5 łyżki cukru
1 łyżka soku z cytryny lub limonki
kilka listów mięty 


Masło miksuję z cukrem, powoli dodaję do masy jajko. Na koniec, nie przestając miksować, dodaję sól i mąki. Odstawiam mikser i zagniatam ciasto rękami. Gdy ma jednolitą konsystencję formuję kulkę i odstawiam do lodówki na około 30 minut. 
W tym czasie myję i obieram owoce. Truskawki kroję na ćwiartki, czereśnie na pół. Mieszam z cukrem, mąką i sokiem z cytryny. Odstawiam.



Ciasto wyciągam z lodówki i wałkuję, tak aby powstało coś w kształcie zbliżonego do okręgu. Przenoszę ciasto na papier do pieczenia. Na środek wysypuję masę owocową i zawijam boki ciasta. Tworząc coś na kształt otwartej sakiewki. Przy zagięciach sklejam ciasto dość dokładnie, by zbyt dużo owocowego soku nie wypłynęło na zewnątrz.

Ciasto można posmarować rozbitym jajkiem i posypać cukrem w kryształkach - ja nie chciałam dodawać już więcej cukru, dlatego zrezygnowałam z tej opcji.


Włożyłam sakiewkę do piekarnika nagrzanego do około 190 stopni. Piekłam 30-35 minut. Przed podaniem dodałam listki mięty, można też posypać cukrem pudrem. Myślę, że można ciasto podać z waniliowymi lodami.

piątek, 25 stycznia 2013

Sól na zimowy chodnik i knedle na osłodę

Zima. Sól. Mam buty w białe szlaczki. Jestem ogromną amatorką soli spożywczej (wiem, że to niezdrowe), ale na chodnikach jej nie znoszę. Wolę piach, śnieg, błoto.

Sól uwielbiałam od dziecka. W moim rodzinnym domu solniczki nie działały, bo zawsze znalazła się chwileczka by oblizać ich wieczko. Pamiętam jak mama mnie za to goniła. Drugim rarytasem było masło, wyjadane palcami z maselniczki. Do dziś lubię zjeść kanapkę z masłem i solą. I mimo że znam osoby, które z używania soli zrezygnowały, to ja sobie nie wyobrażam jedzenia bez niej. A skoro już o soli - to od 3 dni w wodno-solnym roztworze z warzywami i ziołami moczę mięso na obiad. Test przede mną.

A na Stalowej kolejne zmiany. Zakończył się remont chodnika, czego nie mógł nie odnotować jeden z praskich radnych. Wielu mieszkańcom Stalowej (a może wszystkim) do skrzynek pocztowych wrzucił listy ze zdjęciami ulicy przed i po remoncie. Może chodziło tylko o poinformowanie mieszkańców, że mają prawo zgłaszać ewentualne reklamacje w sprawie tego remontu, ale ja czuję jakiś niesmak. Setki kartek, kopert i kolorowego tuszu zostało zmarnowanych - no ewentualnie trafiło na kupki z makulaturą, plus praca ludzi. Mam wrażenie, że czas poświęcony na przygotowanie tego listu, praca i materiały, mogły być lepiej spożytkowane. A może się czepiam...

Zamiast tworzyć listy, wolę zrobić knedle. Inspiracji do knedli dostarczył mi ten przepis.

Zimowe kaszowe knedle
300 g ugotowanej kaszy pęczak (obie kasze gotowałam normalnie w osolonej wodzie z łyżką oliwy - waga już po ugotowaniu)
130 g ugotowanej kaszy kukurydzianej
4 łyżeczki mąki ziemniaczanej
brązowy cukier do smaku
można dodać cynamon (do śliwek super pasuje)
suszone śliwki



Ugotowane kasze przemieliłam w maszynce do mielenia mięsa. Dodałam do nich 4 łyżeczki mąki ziemniaczanej - wymieszałam dokładnie ręką, dosłodziłam trochę. I włożyłam do lodówki na 30 minut. Z tej masy robiłam knedle. W środki wkładałam po 1 suszonej śliwce. Na koniec trochę posypałam mąką ziemniaczaną. Wrzucałam na wrzącą wodę i gotowałam aż wypłynęły i jeszcze 3 minuty. Wody na knedle nie soliłam, ale posłodziłam. Podawać można same, z jogurtem, miodem, cynamonem - super wyszły.


Myślałam, żeby wodę do gotowania posłodzić miodem, ale Młody ma uczulenie na miód, więc odpuściłam. Wyszło mi 15 knedelków.

A i jeszcze Pan Guma zaraz do nas wraca.

środa, 14 listopada 2012

Mam i ja

 Na Stalowej ruszyły roboty. Mam pod domem piękną latarnię. W dodatku na Stalowej wymieniają chodnik. Zaczęli dopiero, więc za bardzo nie mogę chwalić, ale już coś się dzieje. Dobrze. Powoli powoli i może ta jedna z najładniejszych ulic w Warszawie odzyska dawny blask. A teraz na szybko bułki drożdżowe, póki Młody śpi.

Nie wiem jak to się stało, ale wszyscy na około pieką drożdżówki z masą orzechową, od Doroty z Moich Wypieków - więc piekę i ja. Na przepis trafiłam w brulionie z przepisami i postępowałam wg instrukcji cuda.wianki, nie byłabym sobą gdybym czegoś nie dodała, albo o czymś zapomniała.
Drożdżówki z masą orzechową - 10 sztuk, ale można zrobić więcej mniejszych.
zaczyn:
15 g świeżych drożdży
100 ml mleka
1 łyżeczka cukru
1 łyżeczka mąki pszennej

ciasto:
2,5 szklanki mąki pszennej
60 ml mleka
1 jajko
2 łyżki roztopionego i ostudzonego masła
2,5 łyżki cukru
szczypta soli

nadzienie:
230 g zmielonych orzechów włoskich (albo pekan)
100 g śmietanki kremówki - dałam 30% śmietanę
 90 g jasnego brązowego cukru

dodatkowo: 1 jajko do posmarowania wierzchu bułek - ja pominęłam

Ważne, żeby wszystkie składniki naszykować wcześniej by miały temperaturę pokojową.
Do miseczki rozkruszam drożdże i mieszam je z cukrem, aż się rozpuszczą. Dodaję mąkę i wlewam mleko. Mieszam i odstawiam do wyrośnięcia na około 20-30 minut.
Mąkę wsypuję do dużej miski. Dodaję sól, cukier, jajko i przygotowany zaczyn. Dolewam rozpuszczone wystudzone masło i mieszam drewnianą łyżką. Następnie ciasto wyrabiam rękami - jakieś 5-10 minut, jeśli bardzo mocno klei się do rąk, to podsypuję mąką. Formuję kulę ciasta, przykrywam ściereczką i odstawiam w ciepłe miejsce na 2 godziny (a nawet 2,5) aby wyrosło - fajnie jak podwoi swoją objętość.

Pół dnia łuskałam orzechy włoskie, bo częściowo trafiały prosto do brzucha na nie do miski. Można oczywiście kupić już łuskane (pewnie następnym razem tak zrobię). Obrane orzechy mielę w maszynce do mięsa. Do takiej orzechowej masy dodaję śmietanę i cukier. Mieszam.
Wyrośnięte ciasto chwilkę wyrabiam i dzielę na pół. Każdą z części dzielę na 5 mniejszych.
Malutkie części ciast wałkuję na naleśniki, no może trochę grubsze niż naleśniki. Smaruję farszem i zwijam w rurkę. Po czym składam na pół. Przecinam wzdłuż  na pół, ale zostawiam z jednej strony nieprzecięty kawałek. Wywijam skrzydełka tak by powstało serce. Na blogu Moje Wypieki znajdziecie dokładną instrukcję.
Dużą blachę smaruję masłem i układam na nim gotowe bułeczki - w dużych odstępach. Można tu posmarować rozbełtanym jajkiem - ja pominęłam. Rozgrzewam piekarnik do 50 stopni i wkładam bułki na 30 minut (można też odstawić w ciepłe miejsce pod ściereczką). Po tym czasie zwiększam temperaturę do 180 stopni i piekę 15-20 minut - na złoto oczywiście. I gotowe.

Podobno od ciepłych drożdżowych bułeczek boli brzuch - ja nie zauważyłam.
Zabrakło mi farszu na 1 drożdżówkę, więc wypełniłam ją dżemem truskawkowym domowej roboty.




Czy ktoś zna inną metodę na zrobienie drożdżówek - jak zawijać ciasto by uzyskać inne kształty?


sobota, 6 października 2012

Między pigwą, durszlakiem i Rzepką

Wieczory na Stalowej potrafią być przyjemne. Turkot tramwajów obija się o fasady budynków, światła mieszkań sąsiadów świecą prosto w moje okna. Czasem przejedzie samochód, czasem motocykl. Ktoś krzyknie lub powie coś szeptem. Znowu ujada pies sąsiadów. Trzaskają drzwi klatki. Drobne kroki kotów unoszą się echem w studni podwórka. Kasztany spadają na asfalt. A krople deszczu obijają się o okna i daszek chroniący mój balkon przed gołębiami.  

To zdjęcie sprzed kilku dni... tygodni... dziś latarnie wyglądają zupełnie inaczej. Dziś jest cieplej od ich światła, choć pada deszcz. Dziś jest trochę dawniej.

W domu pachnie pigwą, przyjechała do mnie z daleka. Część już w słoikach. Sok do herbaty na zimę przypomina o zapachach września, ten malinowy o lecie. Wciąż zamykam aromaty pór roku w słoikach. Szafka pod oknem pęka w szwach, a piwnicy wciąż nie mam, ale wciąż mam na nią szansę.

Czerwony durszlak łypie na mnie swoimi oczami, żąda zagospodarowania. Dziękuję M. jeszcze raz.
Cudnie wygląda z sałatą. Chyba jeszcze lepiej z żółtą pigwą. Do twarzy mu z tym.

Sok z pigwy do herbaty
1 kg pigwy
0,5 kg cukru (więcej lub mniej, jak kto woli)

Pigwę należy dokładnie umyć. Wyciąć gniazda nasienne, pokroić owoce w wąskie półksiężyce. W misce układać warstwami - pigwa, cukier, pigwa, cukier. Przykryć miskę folią spożywczą, odstawić na noc w ciepłe miejsce. Rano przecedzić pigwę przez sito i sok gotowy. Tak przygotowany można powlewać do wyparzonych butelek, słoików i zapasteryzować. Na zimne, deszczowe i mroźne wieczory będzie w sam raz.

Mi się z sokiem udało - bardzo mi pomogła mama T.

Kolejna część pigwy czeka w czerwonym durszlaku. Z Młodym z owoców budujemy wieże i bałwany. W przerwach czytamy "Rzepkę".

sobota, 14 lipca 2012

Gdy Stalowa błyszczy

Nie muszę chyba mówić, że uważam Stalową za jedną z najładniejszych ulic w Warszawie. Lubię ją o każdej porze roku, jak deszcz i śnieg, i upał. Lubię podlewać warzywa na balkonie, lubię, gdy na chodniku robi się kałuża, z wody, którą Młody wychlapuje z basenu. Lubię sąsiadów, nawet tych, których nie lubię, cieszy mnie to, że są. Lubię ją też jako pamiątkę po dawnej Warszawie, mimo że w bólach odzyskuje dawny blask. Za brak blasku też ją lubię. Za swojskość. Lubię mówić "Dzień dobry" pani I. ze sklepu na dole, i jej mężowi też. Kłaniać się fryzjerce i pani z naprzeciwka. Lubię jej mikroświat.

Bardzo, bardzo lubię Stalową jak grzmi i błyska. Dziś tylko pada, ale w ostatni weekend było cudnie, o tak:


Lubię kominy Stalowej.
W takie noce, jak ta w zeszłym tygodniu, piecze się najlepiej. A rano na stole stała - tarta z owocami - przepis wkrótce...

sobota, 7 maja 2011

Nocne pieczenie i zaległości jajeczne

Gdzieś w oddali słychać huk fajerwerków. Pada deszcz. Zimno majowe mi się już znudziło. Miałam dziś oglądać pokaz multimedialny z okazji otwarcia parku fontann na Podzamczu, ale pogoda zatrzymała nas w domu. Młody śpi. Rozpoczęłam nocne kucharzenie. Kilka zdjęć już gotowych, pachnie truskawkami, ale poczekam na efekt końcowy. Zwłaszcza, że kilka zaległych przepisów czeka w kolejce.

Byłam dziś na Woli i Żoliborzu. Po raz kolejny dostałam solidną garść informacji o Warszawie. Najbardziej podobało mi się na Chłodnej 20. Tam mieszkał kiedyś Adam Czerniaków, prezes Judenratu w getcie warszawskim. Ale nie historyczny aspekt tego miejsca mnie zauroczył, a to, co dzieje się tam dziś. Jeszcze kilka lat temu budynek, znany jako kamienica pod zegarem, straszył swoim wyglądem, brudną fasadą, obdrapanymi ścianami, niszczejącymi balkonami. Dziś powraca do dawnej świetności. A to wszystko za sprawą prężnie działającej wspólnoty mieszkaniowej. Co robią jej członkowie, jak działają, co remontują można się dowiedzieć z ich bloga Chłodna 20. Ja zazdroszczę. Przed Stalową jeszcze dużo pracy, ale już za chwilę i u nas się ruszy. W naszej kamienicy w tym roku remont elektryki, nie wymienianej od lat 70., o zgrozo!

A w ramach nadrabiania zaległości dziś prezentują jajka z migdałami - pomysł z Kwestii Smaku, zmiany własne.
Składniki:
3 jajka
1/2 pęczka natki pietruszki
sól
pieprz
garść płatków migdałowych
2 łyżki śmietany
oliwa do smażenia
pół małej cebuli

Jajka ugotowałam na twardo. Nie obierałam, a przecięłam na pół wraz ze skorupkami. Z każdej skorupki wyjęłam żółtko i białko, uważając by skorupki nie pokruszyć. Białko i żółtko pokroiłam w drobną kostkę, cebulę też, posiekałam pietruszkę. Wszystko razem wymieszałam dodając 2 łyżki śmietany, sól i pieprz do smaku. Powstałą masą napełniłam skorupki. Przykryłam płatkami migdałowymi, dociskając je. Na patelni rozgrzałam oliwę i na gorącą położyłam jajka, migdałami do dołu. Każde jajko smażyłam około pół minuty. Zdjęłam z patelni. Podałam na sałacie.Ta Asi kolędra wygląda bardzo ciekawie, ale niestety nie dostałam jej w sklepie. Pietruszka i tak nieźle wypadła.

A. i Ł. dziękuję za udostępnienie aparatu. A. i mężu mój dzięki za zdjęcia.

niedziela, 20 marca 2011

Po prostu Stalowy

To niestety nie moje zdjęcie, jednak już jakiś czas temu stwierdziłam, że nie może go tu zabraknąć.

Wpis edytowany: Zdjęcie zostało usunięte, ale jest link.

To czarno-biała fotografia przedstawiająca wejście do baru mlecznego. Nad wejściem widniał kiedyś napis "bar mleczny STALOWY" pod spodem mniejszymi literkami "WSS Społem Praga Północ". Przez drzwi z małym okratowanym okienkiem do środka wchodzi pani, pewnie jedna z kucharek, w białym fartuchu i pikowanej kamizelce z czepkiem kucharskim na głowie.Urok dawnych lat.
Zdjęcie można zobaczyć TU

Bar mieścił się przy Stalowej 20/22 i nadal tam jest, tylko w trochę nowszej (nie mylić z nowoczesną) odsłonie.

A tak na Stalowej było wczoraj.

czwartek, 17 marca 2011

Coś na ząb

Jestem nieobecna. Dlaczego? Jeśli się wszystko uda to powiem wam w październiku. A na razie cicho-sza, co by nie zapeszyć. A teraz w wielkim skrócie, co u mnie:

W domu powiększa się stan zębowy, mamy już 2,5 i idą kolejne. Bonusem jest gorączka, choć dziś jakby już lepiej. Młody odkrył komputer, uwielbia walić w klawiaturę. Nawet ulubiona zabawka nie jest go w stanie od niej oderwać. Tak więc to klawiatura najlepsza jest na ząb.

Robiłam porządki w moim komputerze i znalazłam deszczową Stalową. Dziś też jest deszczowo, ale jakoś wolę ten deszcz sprzed dwóch lat, ze słońcem.

Na Solcu obyła się jedna z moich ulubionych imprez "Uwolnij łacha" - to była już 8 edycja! Brawo dziewczyny. (Zlinkowałam do strony łacha, ale chyba więcej aktualniejszych informacji jest na fb).

W ramach ciuszanej wymiany 26 marca wybieram się na szafing dziecięcy na Wolę. Torba gratów już gotowa.

Wczoraj przegapiłam - wcale nie przegapiłam tylko nie miałam siły iść - na promocję najnowszej książki Sylwi Chutnik "Warszawa kobiet" - myślę, że będzie to kapitalna rzecz na warszawskie letnie spacery. 

Kolejne miejsca do odwiedzenia to warszawska Zachęta, galeria Atak i jeszcze kilka, o których teraz nie pamiętam, ale jak sobie przypomnę.
A na koniec tego bałaganiarskiego wpisu serwuję coś na ząb, i nie jest to klawiatura.









Sałata do pracy nr 2:
garść sałaty
pół pomarańczy
garść suszonych śliwek
pomidor

2 łyżki oliwy
1 łyżka soku z pomarańczy
1 łyżka octu balsamicznego
sól
pieprz

Sałatę należy porwać, pomarańczę pokroić w kostkę, pomidora też. Śliwki u mnie w paski. Wszystko wrzuciłam do plastikowego pojemnika i na noc schowałam do lodówki. Rano zalałam sosem i zabrałam do pracy.

piątek, 30 kwietnia 2010

Już są!

Już są! i nie chodzi mi dziś wcale o truskawki, szparagi czy rabarbar, które też już są.
Mowa o latarniach na Stalowej - pięknych wysokich i smukłych. Są tak wysokie, że nikt nie da rady ich zniszczyć. Świecące kapelusze wiszą na dużej wysokości, nie ma szans do nich sięgnąć, doskoczyć czy wdrapać się. Jak zapowiadano latarnie wzorowane są na Pastorale Warszawskim.

Wymianę latarni zaczęto od strony wysokich numerów Stalowej - stoją już na odcinku od zajezdni ZTM do skrzyżowania Stalowej z Czynszową.

Nie wiem czy nie zbyt późno o tym donoszę, ale w natłoku wydarzeń na spacer w tamtą stronę znalazłam dopiero wczoraj. I byłam zachwycona tym co zobaczyłam. Ach - nie wiem tylko czy już świecą.




sobota, 20 marca 2010

Zmokłam wiosennie

Nie lubię robić zakupów w weekend. Po prostu nie znoszę. Zwłaszcza w dużych marketach, bo co innego owocowo-warzywny bazar, warzywniak, okoliczna piekarnia czy giełda staroci. Dziś niestety zdarzyło się tak, że bez dużego molocha się nie dało. Założyłam okulary przeciwsłoneczne i dzielnie wraz z mężem przemaszerowałam całą Stalową. I było cudnie i wiosennie. Sąsiedzi wyszli na ulice, dyskutują, plotkują, piją (choć ci co piją, to na ulicy stoją nawet w środku zimy), chłopaki podrywają dziewczyny, które wreszcie mogą pochwalić się opalenizną zdobytą na solarium. A i Guma dostał piwo. Bardzo to wszystko urocze.


Wczoraj pisałam, że nie widziałam początku robót w celu ustawienia nowych latarni. Dziś zwracam honor- na odcinku od Szwedzkiej do Czynszowej są namalowane niezbędne do wymiany znaczki, w kolorach pomarańczowym i różowym- bardzo przyjemnie, zwłaszcza dlatego, że niosą ze sobą cudowną perspektywę oświecenia.

A w drodze powrotnej spadł deszcz - ciepły wiosenny deszcz. Zmokłam ja, mój mąż, zakupy, moje okulary przeciwsłoneczne i kebab mojego męża.

No i przez tego kebaba, kupionego przy supermarkecie dziś na obiad była tylko zupa. A konkretniej zaostra zupa-krem z dyni z grzankami.
Składniki:
wywar warzywny - może być z dodatkiem kawałka kostki rosołowej
2 marchewki
1 mała czerwona cebulka
400 g dyni
chili w proszku
sól
pół łyżeczki cukru
śmietana

Wywar gotuję, wrzucam do niego marchewki pokrojone w plasterki. Na patelni, na oliwie podsmażam pokrojoną w kosteczkę cebulę i drobno pokrojoną dynię. Dodaję sól i chili. No właśnie - to nieszczęsne chili - sypnęłam na oko. I słabe to moje oko, bo gdyby nie śmietana to by nie dało się zjeść. Z chili trzeba uważać. Wszystkie warzywa z patelni wrzucam do wywaru z marchewkami i gotuję aż dynia i marchewka będą miękkie, dodaję cukier jeśli potrzeba. Wtedy zatrudniam blender i miksuję przestudzoną zupę na krem. Dodaję śmietany do smaku. U mnie przez chili potrzebowałam bardzo dużo śmietany :)

Podałam z grzankami z piekarnika, bo nigdzie nie mogłam kupić dziś groszku ptysiowego.

piątek, 19 marca 2010

Oświecą Stalową

Dużo rzeczy do zrobienia, ale i dni coraz dłuższe.

Podobno w Wilanowie wystawa tulipanów - wybiorę się tam w niedzielę.
W niedzielę odwiedzą nas też sąsiedzi ze Stalowej. Wtedy też kolejny przepis w kuchni na Stalowej - obiad już zaplanowałam.

A dziś trochę z innej beczki. Mianowicie: oświecą Stalową. "Życie Warszawy" donosi, że: "Do końca maja ulica Stalowa będzie miała nowe oświetlenie - zapowiada Zarząd Dróg Miejskich. Rozpoczęła się już instalacja nowych latarni." To bardzo dobra wiadomość, tylko ja niestety nie widziałam tej instalacji, a wczoraj i dziś byłam na spacerze. Muszę koniecznie wypytać sąsiadów, może oni coś widzieli. Wdziera się tu klimat plotkarstwa, ale chyba dobrze wiedzieć co się dzieje na własnej ulicy. Stalowa będzie więc ładniejsza, bo nowe 64 latarnie mają być stylizowane na ozdobny Pastorał Warszawski z 1923 roku.



Zostając na Stalowej, dokładnie na własnym podwórku muszę przyznać, że i tu szykują się zmiany. Będzie czyściej i bezpieczniej. Na ten rok zostały już zaplanowane remonty klatek i okien a także instalacja domofonów. Postanowiłam zająć się kontaktem z profesjonalistami - historykami sztuki, opiekunami i konserwatorami zabytków. Trudno będzie doprowadzić naszą kamienicę do stanu z początku XX wieku, ale może przynajmniej uda się ocalić to co zostało i nie niszczyć więcej. To straszne co z tym budynkiem zrobiono w 1968 roku. Na szczęście są ludzie, którzy chcą działać w tym kierunku.

Zapowiada się uroczy wiosenny weekend.

czwartek, 11 marca 2010

Okulary słoneczne i dynia na Nowopraskiej

W Warszawie czuć wiosnę. Dużo większym problemem jest dla mnie zapomnienie okularów słonecznych niż rękawiczek. I na każdym skrzyżowaniu stoją stragany z tulipanami.

W autobusach, tramwajach i metrze czytam książki o Nowej Pradze, aby, tak jak zapowiadałam, napisać o niej kilka słów. Staram się wszystkie informacje skleić razem, żeby zaprezentować w jakiejś przyzwoitej formie. Dziś tylko kilka ciekawostek - ulica Stalowa nazywała się kiedyś Nowopraską i była najszerszą ulicą Nowej Pragi. Dziś chyba straciła to zaszczytne miejsce, może to i dobrze. I tak niektórzy jeżdżą po niej jak szaleni.

Dziś znów poczyniłam zakupy na bazarku przy rondzie Wiatraczna. Kupiłam kawał dyni, który był mi niezbędny do przepisu, który znalazłam w czasopiśmie "Sól i pieprz" (numer Luty 2010). W związku z zakupem dziś na obiad powstały Cielęce z dynią. Moim zdaniem super alternatywa dla schabowych- przepis podaję już z własnymi poprawkami.

Składniki na 4 porcje:
300 g miąższu dyni
1 cebula
1/2 czerwonej papryczki chili - można dać jeszcze mniej
200 ml białego wina
sól, pieprz
30 g startego parmezanu
8 sznycelków lub 4 duże sznycle
olej do smażenia
2 łyżki koncentratu pomidorowego
150 ml wywaru mięsnego - u mnie kostka rosołowa
tymianek

Dynię pokroiłam w małą kostkę, cebulę i papryczkę drobno posiekałam. Wszytko wrzuciłam do jednego garnka, dodałam połowę wina, sól, pieprz i gotowałam. Przepis oryginalny mówił, że należy gotować 10 minut - tylko do odparowania płynu, ja gotowałam troszkę dłużej pozwalając dyni i cebuli bardziej zmięknąć. Do tej masy dodałam parmezan (moim zdaniem swobodnie można go zastąpić żółtym serem). Sznycle rozbiłam i natarłam solą i pieprzem. Rozsmarowałam na nich masę dyniową. Zwinęłam w roladki, które spięłam wykałaczkami. Usmażyłam na gorącym oleju, dodałam 2 łyżki koncentratu pomidorowego, 150 ml wywaru i drugą połowę wina, posypałam tymiankiem. Gdy troszkę odparowało przełożyłam wszystko do naczynia żaroodpornego i włożyła do rozgrzanego (200 stopni) piekarnika na około 20 minut. Cielęce z dynią podałam z kaszą gryczaną.



środa, 3 marca 2010

Wszystko ok i chleb też

To nie był łatwy dzień, ale kończy się optymistycznie - "wszytko ok" i w dodatku upieczony chleb i piecyk gazowy przestał się przypalać. Teraz odpoczywam. Z komputerem, kotem na kolanach i kubkiem gorącej herbaty. Już prawie wymieniłam kubki z herbatą i kawą na szklanki z sokami, kefirem i maślanką. No trudno, jeszcze kilka dni wytrzymam bez wiosny.

A na Stalowej śnieg pada w poprzek albo do góry, co moje koty doprowadziło do białej gorączki - czego wyraz dały przyklejając do szyb nosy, języki, łapy - najchętniej wszystkie cztery na raz (na szczęście jeszcze nie umyłam okiem).

Wczoraj byliśmy na zakupach i kupiliśmy specjalną mąkę do pieczenia chleba - chleba pienińskiego. Dziś razem z moim mężem upiekliśmy owy chleb. Prawie zgodnie z przepisem załączonym na opakowaniu mąki. Wyszedł. Naszym zdaniem brakuje w nim odrobiny soli, ale oczywiście wszystko zależy od tego, co kto lubi. Wygląda też trochę blado, ale z masłem i żółtym serem smakuje.

Połowy chleba już nie ma.

O chlebach naczytałam się już bardzo, bardzo dużo cały czas namierzam się do zrobienia zakwasu. Chleb pieniński został upieczony na przetarcie szlaku (potrzebował jedynie tej specjalnej mąki, wodę lub mleko i drożdży).

Jutro wybieram się do biblioteki na Inżynierskiej. Chciałam napisać coś o Stalowej, ale chyba bez porządnej bazy bibliograficznej się nie obejdzie. Uważam, że to jedna z piękniejszych ulic Warszawy, i to tej warszawskiej, nie tej stołecznej. Została wytyczona w latach 1865-67. Dziś jest bardzo zniszczona, trochę nawet zapuszczona. Ale i tu pojawili się już ludzie (nie tylko się pojawili, oni działają), którzy chcą by znów tętniła życiem i nie straszyła turystów i mieszkańców obgryzionymi fasadami, krzywymi chodnikami i śmieciami. O tych ludziach i historii Stalowej już wkrótce, jak tylko obrosnę w stosowną wiedzę.

W kuchni na Stalowej

Related Posts with Thumbnails