Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wege. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wege. Pokaż wszystkie posty

sobota, 6 kwietnia 2013

Wegańskie muffiny i chleb tajemnica

Nie mogę za dużo powiedzieć, bo powiem jak mi powiedzą, że już mogę. Upiekłam chleb "w ciemno". Udał się i jest pyszny. Napiszę o tym za dni kilka. To mój trzeci chleb na zakwasie. I muszę przyznać, że takie pieczenie bardzo wciąga, mimo że zajmuje bardzo dużo czasu, choć nie jest pracochłonne. Wieczorne dokarmianie zakwasu stało się już rytuałem. Lubię też wieczorem przygotowywać zaczyn na chleb. Lubię zagniatać ciasto, sprawdzać jak masa chlebowa pęcznieje i wyrasta. Najbardziej podoba mi się, jak wkładam bochenki do piekarnika a one rosną i rosną i przepięknie pękają. I jak smakują.
 

Za to na dziś mam inny wynalazek. Mimo że jestem typowym mięsożercą, gotowanie i pieczenie bez produktów zwierzęcopochodnych nie jest mi obce.


Wegańskie muffiny
2 szklanki mąki orkiszowej
0,5 szklanki pestek słonecznika
0,5 szklanki namoczonych rodzynek
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody
1 łyżeczka domowego ekstraktu z wanilii
szczypta soli
9 suszonych daktyli
trochę mniej niż 0,5 szklanki brązowego cukru
3/4 szklanki puree z dyni
1,5 szklanki mleka sojowego
sok z 1/4 cytryny
1/3 szklanki oliwy

Puree z dyni i namoczone w wodzie, odcedzone daktyle miksuję razem. W misce mieszam: mąkę, sól, proszek do pieczenia, sodę, słonecznik, sól, cukier. Do drugiej wlewam: mleko, miks dyniowo-daktylowy, oliwę, sok z cytryny, ekstrakt z wanilii i namoczone rodzynki. W obu miskach dokładnie mieszam składniki. A następnie te płynne wlewam do sypkich. Mieszam i gotowe. Masa jest dość płynna. Tak przygotowaną masę wlewam do muffinowych foremek. Piekę w temperaturze 180 około 25 minut.
Muffiny są bardzo mokre w środku i chrupiące na zewnątrz.


sobota, 28 stycznia 2012

Na chorobę pasztet jarzynowy

Zapalone gardła i oskrzela. Siedzimy w domu, kichamy, prychamy, kaszlemy - cała trójka. Leczymy się różnymi lekami, sokiem malinowym, czosnkiem, mlekiem i miodem. Jednak wciąż mam wrażenie, że nic nie pomaga. Wpadła M. ze świeżymi zapasami rzeczy niezbędnych do przetrwania weekendu, kolejnego weekendu w domu, a takie piękne słońce na dworze... na dziś myślę, że nawet mróz by mi nie przeszkadzał, gdybym tylko mogła wyjść z domu. No nic, siedzę, z kubkiem herbaty i wyżywam się kulinarnie.

Mam kilka dodatków do Gazety Wyborczej pt. Palce lizać. Dziś wpadł mi w ręce podtytuł "Podroby", a w nim Pasztet jarzynowy. Przeczytałam przepis i coś mi nie grało... ale tak ładnie wyglądał, więc zrobiłam przerabiając punkty, w których błądziłam czytając przepis. Przepis podaję z moimi zmianami.
Pasztet jarzynowy
400 g buraków
400 g marchwi
400 g porów
2 małe cebule
3 łyżki śmietany 18%
4 jajka
2 łyżki masła
5 łyżek mąki razowej
50 g żółtego sera (w przepisie oryginalnym parmezan)
2 łyżki oliwy
1 ząbek czosnku
1/2 łyżeczki imbiru w proszku
1/2 łyżeczki tartej gałki muszkatołowej
sól
pieprz
Warzywa umyłam. Buraki i marchewkę gotowałam w całości - do miękkości, wystudziłam i obrałam. Pora pokroiłam w plasterki i ugotowałam do miękkości, odcedziłam i wystudziłam.

Cebulę i czosnek posiekałam i podsmażyłam na oliwie, przełożyłam do miski, dodałam śmietanę, jajka, mąkę, ser i roztopione masło. Wszystko wymieszałam. Masę podzieliłam na 3 części.
Buraki starłam na tarce, na drobnych oczkach i dodałam do jednej z części masy. Przed połączeniem odlałam trochę wody, która pojawiła się przy tarciu buraków. Doprawiłam solą i pieprzem.
Ugotowanego pora pokroiłam drobno i wymieszałam z drugą częścią masy, dodałam sól, pieprz i gałkę muszkatołową. Marchewkę starłam na drobnych oczkach tarki (też odlałam wodę) i wymieszałam z tzrecią częścią masy. Doprawiłam imbirem, solą i pieprzem.

Formę, keksówkę o długości 32 cm, wyłożyłam folią aluminiową (choć chyba papier byłby lepszy) i wysmarowałam masłem. Ułożyłam 3 warstwy masy: burakową, porową i marchewkową. Formę przykryłam natłuszczoną folią aluminiową i wstawiłam do piekarnika na 180 stopni - na godzinę. Jako, że uznałam, że pasztet potrzebuje jeszcze chwilkę dodałam temperatury do 200 stopni, zdjęłam przykrycie i piekłam 20 minut. Następnie wyłączyłam piekarnik, a pasztet się studził. I wygląda tak:

W kuchni na Stalowej

Related Posts with Thumbnails