Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Praga. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Praga. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 16 stycznia 2014

Ciepłe na zimno i na śnieg. Kurczak w otoczeniu słoikowego sosu

Spadł śnieg. Lekką warstwą pokrył samochody, dachy okolicznych kamienic, jak zwykle pięknie osiadł na akacjach na Stalowej. Wieczorami w moim domu jakby jaśniej. Łuna księżycowego światła odbija się od białych połaci i wpada do wnętrz. Jeszcze wieczorem Warszawa była pokryta białą, zimową kołderką. Rano śnieg pokrywający chodniki stopniał. Po porannej wycieczce na moich butach pozostał tylko biały szlaczek.



Na szczęście, jeszcze wczoraj T. ulepił z Młodym bałwana. Czerwone rumieńce na polikach Młodego - bezcenne.



Ostatnio moja Praga jakby zasnęła, odcięta od reszty świata. W zimowym puchu jest jej do twarzy, jednak, to nie on jest powodem, pewnego letargu, w którym żyjemy. Budowa metra cięgnie się i ciągnie. Nie ułatwia to kulturalnego życia dzielnicy - zamykają się nasze ulubione miejsca kawiarnie i małe sklepy. Boję się banków i przedstawicieli telefonii komórkowych, którzy już pewnie ostrzą zęby, by wynająć lokale tuż obok stacji metra. Nie chcę by ich reklamy, neony i plastikowe wnętrza zalały Stalową, tak jak Targową.

Na szczęście są miejsca, dzięki którym tworzę swoją Pragę i  wcale nie chodzi o to, że bywam tam często. Spacer koło kulinarno-księgarnianej witryny Cafe Melon na Inżynierskiej, spotkanie Marty z Bistro Praga w pobliskiej piekarni, a w wolny dzień Podchmielony u Marty w Chmurach, plotki z panią Wandą z okolicznego warzywniaka czy komentowanie stalowej rzeczywistości z panią Iwoną to elementy mojej codziennej Pragi. I nawet utyskiwanie, że właściciel baru To Się Wytnie znów nie poinformował, że otwiera później, nie przeszkadza nam znów się tam wybrać. Mam nadzieję, że moje miejsca wciąż będą trwać. A puste lokale ożyją fajnym, niekorporacyjnym życiem (proszę mnie nie sprowadzać na ziemię). Ostatnio świetnym przykładem jest kawiarnia Osiem stóp (warto się tam wybrać, bo dzieje się dużo, ale można wpaść choćby na kawę) - okazuje się, że dzieci jej właścicieli mają tego samego pediatrę, co Młody - ot taki mój praski grajdołek.

Po zimowych spacerach ogrzewamy się w kuchni. T. robi wielki dzbanek herbaty, Młody znów rysuje kredkami po lodówce, a ja buszuję w słoikach, w których zamknęłam skarby lata. Już czas na nie.

Kurczak z sosem ze słoika
1/2 słoika sosu pomidorowo-bazyliowego (który robiłam latem) można go zastąpić puszką krojonych pomidorów z bazylią
1/2 kilograma udek z kurczaka (u mnie bez kości)
sól gruboziarnista
pieprz
1/2 łyżeczki wędzonej papryki
łyżka oliwy
Dzień wcześniej przygotowuję mięso - myję je, odcinam zbędne kawałki tłuszczu, nacieram solą, pieprzem, papryką i oliwą. Tak przygotowane wkładam na całą noc do lodówki. Następnego dnia układam udka w żaroodpornych i zalewam słoikowym sosem. Piekarnik nagrzewam do 190 stopni i piekę kurczaka około 80 minut. Po 40 minutach pieczenia zmniejszam temperaturę do 160 stopni. Podaję z połówkami ziemniaków pieczonymi w mundurkach z dodatkiem masła, soli i tymianku.


niedziela, 7 lipca 2013

Panienka i owoce w sakiewce

Na moim podwórku stoi panienka w białej sukience i niebieskiej pelerynie. Na głowie ma świecącą w nocy aureolę. Stoi na podwyższeniu wymurowanym z kamieni, do którego sąsiedzi przyczepiają różnobarwne sztuczne kwiatki. Dla jednych to miejsce kultu, dla drugich ot, kolejna z praskich kapliczek, których w okolicy jest wiele, dla innych kicz. Dla mnie jest sąsiadką, miłą, patrzącą na wszystkich w okolicy.
Maryjka jest centralnym punktem podwórka przy Stalowej. Swoją tajemnicą przyćmiewa stojące opodal śmietniki, obdrapany zielony płotek, klepisko, które kiedyś było trawnikiem i smutny trzepak.


Sąsiedzi mówią, że panienka stoi tu od początku XX wieku. Tego początku nie znam, jedni podają datę 1905, inni 1912, ktoś mówi o 1920 roku, a inny o latach 30. XX wieku. Ostatnio usłyszałam historię, może nieprawdziwą, ale mówiącą o francuskich korzeniach Maryjki. Ta opowieść jest  trochę jak bajka o Calineczce. A miało być to tak, między jedną wojną a drugą:

Dawni właściciele kamienicy bardzo chcieli mieć dziecko. Mimo konsultacji lekarskich, znachorskich, modlitw - nic nie pomagało. Zdecydowali się na pielgrzymkę do Lourdes. Tam również prosili o upragnione dziecko. Po powrocie do Polski urodziła się dziewczynka, maleńka, bardzo chorowita. Jej rodzice znów podjęli decyzję o pielgrzymce do Francji. Tym razem wrócili do kraju z Maryjką, wykonaną przez francuskich rzemieślników. W podzięce ustawili ją w centralnym punkcie podwórka swojej kamienicy przy Stalowej.

Podczas II wojny światowej mieszkańcy codziennie zbierali się pod kapliczką na wspólnej modlitwie. Moja sąsiadka mówi, że to właśnie dzięki temu podczas wojny nie zginął nikt z jej mieszkańców. Na kamienicę spadła nawet bomba, jednak i ona nie zagroziła zdrowiu i życiu mieszkańców (ładunek uderzył w północno-zachodni róg kamienicy).




Nie wiem czy ta historia jest prawdziwa, nie zmienia to faktu, że bardzo mi się podoba. Do dziś o Maryjkę dbają mieszkańcy, niedawno miała recyklingową aureolę, z butelek po napojach. Można ją zobaczyć na okładce albumu "Kapliczki warszawskie".
Gdy się bardzo postaram to widzę panienkę z kuchennego balkonu. A  kuchni w garnkach pyrkają owoce: truskawki, rabarbar, czereśnie, dziś maliny i jagody.
Ostatnio moim odkryciem stała się crustata - ciasto o włoskim rodowodzie, dla mnie to sakiewka z owocami. Przepis z bloga Moje ciacho podaję z moimi zmianami.

Crustata - sakiewka z owocami
1 szklanka mąki pszennej
0,5 szklanki mąki owsianej
125 gramów miękkiego masła
1 jajko
3 łyżki cukru (może być biały, może być trzcinowy lub inny)
szczypta soli
Nadzienie
0,5 kilograma owoców sezonowych - u mnie: truskawki, maliny, borówki amerykańskie, maliny i czereśnie (bez pestek)
2,5 łyżki mąki ziemniaczanej
2,5 łyżki cukru
1 łyżka soku z cytryny lub limonki
kilka listów mięty 


Masło miksuję z cukrem, powoli dodaję do masy jajko. Na koniec, nie przestając miksować, dodaję sól i mąki. Odstawiam mikser i zagniatam ciasto rękami. Gdy ma jednolitą konsystencję formuję kulkę i odstawiam do lodówki na około 30 minut. 
W tym czasie myję i obieram owoce. Truskawki kroję na ćwiartki, czereśnie na pół. Mieszam z cukrem, mąką i sokiem z cytryny. Odstawiam.



Ciasto wyciągam z lodówki i wałkuję, tak aby powstało coś w kształcie zbliżonego do okręgu. Przenoszę ciasto na papier do pieczenia. Na środek wysypuję masę owocową i zawijam boki ciasta. Tworząc coś na kształt otwartej sakiewki. Przy zagięciach sklejam ciasto dość dokładnie, by zbyt dużo owocowego soku nie wypłynęło na zewnątrz.

Ciasto można posmarować rozbitym jajkiem i posypać cukrem w kryształkach - ja nie chciałam dodawać już więcej cukru, dlatego zrezygnowałam z tej opcji.


Włożyłam sakiewkę do piekarnika nagrzanego do około 190 stopni. Piekłam 30-35 minut. Przed podaniem dodałam listki mięty, można też posypać cukrem pudrem. Myślę, że można ciasto podać z waniliowymi lodami.

niedziela, 25 listopada 2012

Wychodzę z domu, bo remont

Sobota była krótka, acz intensywna. Późna pobudka nie sprzyja wychodzeniu z domu, zwłaszcza gdy pogoda średnia. Słońce nie chce wyjść za chmur, lecz doskonałym bodźcem są panowie remontujący chodniki na Stalowej. Od rana z przycinarkami walczyli z krawężnikami. Nie zabrakło również ugniataczek - jakkolwiek się nazywa to urządzenie. Na Stalowej praca wre, może w tym wypadku nie będzie piękniej, ale na pewno będzie wygodniej. Liczne chodnikowe dziury nie sprzyjały spacerom. Tymczasem stwierdziliśmy, że im szybciej wyjdziemy z domu tym lepiej.


Pierwszy punkt naszej wycieczki to Urban Market, bardzo ładna kolorowa impreza. W dodatku pachnąca i w dużej części kulinarna. Nie mogłam oderwać oczu od słoików z przetworami, kaw, herbat, ciast, lizaków, ciasteczek, tortów, ryb, kiełbas, chlebów i wielu innych smakołyków. O tej imprezie nie da się opowiedzieć, tam trzeba być. Kolejna edycja Urban Marketu już wiosną. Może tych kilka zdjęć zachęci kogoś do przyjazdu do Warszawy.






Druga część Urban Market należy do designu, mody, dzieci i ciuchów. Stoisko, które wpadło mi w oko to oczywiście gadżety kuchenne ze sklepu makutra.com - polecam, i książki, oczywiście kulinarne.

Z Urban Marketu pobiegliśmy na Jazdów, niestety to jedna z ostatnich okazji by oglądać tamtejsze domki fińskie. Szkoda, że tak piękne miejsce zniknie z mapy stolicy. Szkoda mieszkańców, ogrodów, przestrzeni.

Ostatnim punktem naszej wycieczki była ulica Polna, dokładnie Okienko, gdzie zjedliśmy podobno najlepsze frytki w Warszawie. Mała porcja 5 zł, duża 8. Wzięliśmy dwie duże i było to dla nas dużo za dużo, choć frytki są wyborne, podawane z różnymi sosami (1 sos 1 zł).

Z resztką frytek w torebce pobiegłam do pracy - muszę dodać, że od kilku dni, dzięki dziewczynom z Melona na Inżynierskiej, podróżuje ze mną "Magazyn Smak". Po Urban Markecie dołączyło do niego "Zwykłe życie" - obie gazety pachną jak dawne pisma. Zapraszają do świata, który lubię, pełnego dobrego jedzenia, wina, spokoju ale to już zupełnie inna historia... może na kolejny wpis.

p.s. wyleciało mi z głowy. Wieczorem po pracy, skoczyliśmy jeszcze w kilka miejsc. Między innymi na zimne nóżki i bułkę z pieczarkami do Starej Pragi - lubię fajne miejsca niedaleko Stalowej.


sobota, 6 października 2012

Między pigwą, durszlakiem i Rzepką

Wieczory na Stalowej potrafią być przyjemne. Turkot tramwajów obija się o fasady budynków, światła mieszkań sąsiadów świecą prosto w moje okna. Czasem przejedzie samochód, czasem motocykl. Ktoś krzyknie lub powie coś szeptem. Znowu ujada pies sąsiadów. Trzaskają drzwi klatki. Drobne kroki kotów unoszą się echem w studni podwórka. Kasztany spadają na asfalt. A krople deszczu obijają się o okna i daszek chroniący mój balkon przed gołębiami.  

To zdjęcie sprzed kilku dni... tygodni... dziś latarnie wyglądają zupełnie inaczej. Dziś jest cieplej od ich światła, choć pada deszcz. Dziś jest trochę dawniej.

W domu pachnie pigwą, przyjechała do mnie z daleka. Część już w słoikach. Sok do herbaty na zimę przypomina o zapachach września, ten malinowy o lecie. Wciąż zamykam aromaty pór roku w słoikach. Szafka pod oknem pęka w szwach, a piwnicy wciąż nie mam, ale wciąż mam na nią szansę.

Czerwony durszlak łypie na mnie swoimi oczami, żąda zagospodarowania. Dziękuję M. jeszcze raz.
Cudnie wygląda z sałatą. Chyba jeszcze lepiej z żółtą pigwą. Do twarzy mu z tym.

Sok z pigwy do herbaty
1 kg pigwy
0,5 kg cukru (więcej lub mniej, jak kto woli)

Pigwę należy dokładnie umyć. Wyciąć gniazda nasienne, pokroić owoce w wąskie półksiężyce. W misce układać warstwami - pigwa, cukier, pigwa, cukier. Przykryć miskę folią spożywczą, odstawić na noc w ciepłe miejsce. Rano przecedzić pigwę przez sito i sok gotowy. Tak przygotowany można powlewać do wyparzonych butelek, słoików i zapasteryzować. Na zimne, deszczowe i mroźne wieczory będzie w sam raz.

Mi się z sokiem udało - bardzo mi pomogła mama T.

Kolejna część pigwy czeka w czerwonym durszlaku. Z Młodym z owoców budujemy wieże i bałwany. W przerwach czytamy "Rzepkę".

sobota, 14 lipca 2012

Gdy Stalowa błyszczy

Nie muszę chyba mówić, że uważam Stalową za jedną z najładniejszych ulic w Warszawie. Lubię ją o każdej porze roku, jak deszcz i śnieg, i upał. Lubię podlewać warzywa na balkonie, lubię, gdy na chodniku robi się kałuża, z wody, którą Młody wychlapuje z basenu. Lubię sąsiadów, nawet tych, których nie lubię, cieszy mnie to, że są. Lubię ją też jako pamiątkę po dawnej Warszawie, mimo że w bólach odzyskuje dawny blask. Za brak blasku też ją lubię. Za swojskość. Lubię mówić "Dzień dobry" pani I. ze sklepu na dole, i jej mężowi też. Kłaniać się fryzjerce i pani z naprzeciwka. Lubię jej mikroświat.

Bardzo, bardzo lubię Stalową jak grzmi i błyska. Dziś tylko pada, ale w ostatni weekend było cudnie, o tak:


Lubię kominy Stalowej.
W takie noce, jak ta w zeszłym tygodniu, piecze się najlepiej. A rano na stole stała - tarta z owocami - przepis wkrótce...

wtorek, 3 maja 2011

Noc nas zastała

Weekend, przez szczęśliwców zwany długim, dobiega końca. Mimo liczny obowiązków i ja znalazłam w nim chwilę oddechu. Moment, którego nie trzeba było poświęcić na coś konkretnego, a rozkoszować się błogim nicnierobieniem.

W sobotę zapakowaliśmy 4 torby (jedna z jedzeniem, druga z napojami, trzecia dla Młodego i czwarta z kocem i chustą) i na zaproszenie M. ruszyliśmy nad Wisłę, na grilla. Miłym zaskoczeniem były już rozstawione, przez miasto, leżaki. Praska plaża była pełna ludzi, niektórzy już w strojach kąpielowych (!). Piasek wsypywał się nam do butów, więc z nich zrezygnowaliśmy. Wśród plotek, kiełbasek, kurczaków i truskawek spokojnie płynął czas. Słońce, jeszcze nie upalne, było doskonałym uzupełnieniem dnia, a może to właśnie ono tworzyło cały ten sielski nastrój. Widok na Wisłę, mosty, zamek i Stare Miasto to chyba jeden z moich ulubionych warszawskich pejzaży. Nawet panowie, sprzątający leżaki o 19, nie popsuli nadwiślańskiej atmosfery. Dzień stawał się coraz chłodniejszy, słońce żegnało się z nami. Przyszedł czas na powrót do domu. Nie wiem, która była godzina, nic się nie wydarzyło i to było tego dnia najlepsze.

 Zielona pasta z groszku - pomysł od Polki z moimi zmianami
1/2 szklanki zielonego suszonego groszku
3 ząbki czosnku
1 duża cytryna
2 łyżki tahini
oliwa z oliwek
sól
mielony czarny pieprz
1/2 suszonej papryczki chili
Groszek wypłukałam i gotowałam około 20-30 minut z łyżeczką soli. Najpierw wystudziłam, potem odcedziłam. Sok z cytryny, czosnek, sól, pokruszoną papryczkę chili, pastę tahini i oliwę zmiksowałam. Dodałam groszek i miksowałam, aż uzyskałam kremową masę. Pastę odstawiłam na chwilę do lodówki. Podałam z chlebem alpejskim z naszej ulubionej piekarni na 11 Listopada.

niedziela, 20 marca 2011

Po prostu Stalowy

To niestety nie moje zdjęcie, jednak już jakiś czas temu stwierdziłam, że nie może go tu zabraknąć.

Wpis edytowany: Zdjęcie zostało usunięte, ale jest link.

To czarno-biała fotografia przedstawiająca wejście do baru mlecznego. Nad wejściem widniał kiedyś napis "bar mleczny STALOWY" pod spodem mniejszymi literkami "WSS Społem Praga Północ". Przez drzwi z małym okratowanym okienkiem do środka wchodzi pani, pewnie jedna z kucharek, w białym fartuchu i pikowanej kamizelce z czepkiem kucharskim na głowie.Urok dawnych lat.
Zdjęcie można zobaczyć TU

Bar mieścił się przy Stalowej 20/22 i nadal tam jest, tylko w trochę nowszej (nie mylić z nowoczesną) odsłonie.

A tak na Stalowej było wczoraj.

poniedziałek, 13 września 2010

Ząbkowskie wspomnienie

W jedną z wrześniowych niedziel na ulicach Ząbkowskiej i Brzeskiej mamy okazję spotkać niemal cały świat od Brazylii, przez Afrykę, Bałkany, Gruzję i inne, o warszawskiej Pradze nie zapominając. Każda brama, podwórko, to trochę inny świat. Inne zabawy, konkursy, muzyka i jedzenie. Nie będę pisała jak było, pokażę kawałek tego świata.











Chciałam opowiedzieć też o Święcie Saskiej Kępy, które odbyło się wczoraj, lecz niestety chyba nie ma za bardzo o czym opowiadać. Miałam wrażenie, że idąc Paryską wszędzie obijam się o snobizm. Najbardziej zaskoczona byłam lożą dla vipów pod sceną. Myślałam, że takie imprezy organizuje się dla mieszkańców, wszystkich mieszkańców...

Aby nie kończyć pesymistycznie to zakończę grzybowo. Grzybów u nas dostatek i w lasach (tak myślę), i na bazarkach. Dlatego zakupiwszy 25 dag podgrzybków i 25 dag maślaków przystąpiłam do octowania.
Grzybki w occie:
Zagotować grzyby 15-20 minut (woda, sól do smaku, cebula). Gorące grzybki wkładać do słoików i zalać wrzącą zalewą o składzie 1 część 10% octu, 3 części wody, ziele angielskie, 1/2 łyżki cukru. I zamknąć słoiki. Udało mi się zrobić 3 słoiczki - jeden z podgrzybkami, jeden z maślakami i jeden mieszany.

piątek, 10 września 2010

Uwalnianie i czar starych przepisów

Goście, goście, goście i tydzień uciekł. Było super. Udało mi się spotkać z ludźmi, których nie widziałam już bardzo długo, za długo. Wiele się wydarzyło też od mojego ostatniego wpisu. Udało mi się też być na wydarzeniach, o których pisałam, jak również na tych, o których nie pisałam (wybaczcie).

W ostatnią sobotę wybrałam się na łowy, przed tym porządkując zawartość mojej szafy. Podwórko przy 11 Listopada 22 wyglądało szałowo. I pogoda sprzyjała "Uwalnianiu łachów". Zabrałam ze sobą 2 torby ciuchów, które bez sensu zajmowały miejsce w mojej szafie. A wróciłam ze swetrami, bluzami i masą ciuchów dla Młodego.





Musicie przyznać, że podwórko wyglądało troszkę inaczej, niż w moim poprzednim wpisie. Gdy ja buszowałam w stosach ubrań i dodatków, mój brat oddawał się komórkowej fotografii (niestety aparat znów został w domu), za co mu dziękuję.

A co nowego kulinarnie... Rożki. I to wcale nie byle jakie rożki, bo Rożki babci Rózi, zaproponowane w sierpniowej Weekendowej cukierni przez Basię. Ja niestety w sierpniu nie dałam rady o nich napisać, ale były tak dobre, że nie chciałam ich też pominąć. Przepis podaję za Basią.

Składniki:
100 ml letniego mleka
5 dag drożdży
5 łyżek cukru
30 dag mąki
3 żółtka
15 dag masła
konfitura z róży lub dobre powidła (na nadzienie) - u mnie dobre powidła, śliwkowe (przyp. pj)
cukier kryształ (do obtaczania rogalików) - u mnie brak - bez cukru były dostatecznie słodkie (przyp. pj)

Mleko, drożdże i cukier wymieszałam i zostawiłam na kilkanaście minut, żeby drożdże podrosły. Po tym, wymieszałam je z żółtkami i wlałam do mąki wymieszanej z masłem (jesli zoltka sa duze, a masło miękkie ciasto potrzebuje dodatkowych 50g maki). Zagniotłam ciasto i włożyłam do głębokiego naczynia z bardzo zimną wodą (dobrze, że mieszkam w starej kamienicy i wodę mam naprawdę lodowatą). Czekałam aż ciasto wypłynie. No i kurcze nie wypłynęło. Przepis dalej mówił tak "jak nie wypłynie to wyjąć po około 20 minutach - zwykle wypływa, ale czasem nie chce :)". Ciasto wyjęłam z wody na omączoną stolnicę i podzieliłam na 8 części. Wałkowałam każdą z nich na placki grubości 2-3 mm. Każdy krążek dzieliłam na 12 trójkątów. Na szerszym końcu każdego kładłam troszkę powideł śliwkowych, zawijałam w rogaliki. Piekłam w temperaturze 170 stopni. Po upieczeniu każdy rogalik posmarowałam delikatnie białkiem. Cukrem kryształem nie sypałam, ale można. Wyszło 96 pysznych rogalików. Bardzo szybko zniknęły.

Basi serdecznie dziękuję za przepis. Muszę przyznać, że jest coś magicznego w tych starych przepisach. Piekąc rogaliki bujałam mojego syna, który spał w leżaczku na podłodze, koty leniwie zaglądały do kuchni, z pokoju dobiegała cicha muzyka. W rogaliki włożyłam powidła, kiedyś ugotowane przez moją mamę. Czekaliśmy na męża i tatę. W stuletniej kamienicy odnalazłam swój dom.

poniedziałek, 26 lipca 2010

Nie ma już Parowozowni

Trochę nie mogę znaleźć słów. Za oknem deszcz. Szaro dziś na Pradze, ale wreszcie chłodno. Niestety w sobotę 24 lipca Praga straciła jeden ze swych zabytków - XIX-wieczną Parowozownię, o której pisałam tu.

Liczyłam, nie tylko ja, że konserwatorzy zabytków staną na wysokości zadania i doprowadzą do odbudowy parowozowni, że zabytek zacznie znów służyć ludziom, a firma niszcząca go zostanie stosownie ukarana. Niestety tak się nie stało. W sobotę rano (bardzo rano) na teren parowozowni wjechał ciężki sprzęt i dokończył dzieła. Już nie ma czego odbudowywać. A jeśli nawet, to już nie będzie to budynek XIX-wieczny, zabytkowy. Został gruz.

Zastanawiające jest, kto przeprowadza rozbiórki w sobotę rano... Myślę, że barbarzyńcy dokonujący dewastacji obawiali się wystąpień mieszkańców Pragi i stowarzyszeń broniących tych niewielu zabytków, które Warszawie zostały.

Dziś nie ma już czego bronić.



Na pocieszenie brukselka w beszamelu (jeden z przepisów z domowego archiwum - dawno nie gotowany):

Sos beszamelowy:
2 łyżki masła
1 łyżka mąki
0,5 szklanki mleka
starta gałka muszkatołowa
sól
pieprz

Na patelni rozpuszczam masło, wsypuję mąkę - dokładnie mieszam na jednolitą masę. Wlewam mleko - mieszam tak aby nie było grudek. Jeśli sos jest za gęsty dodaję mleka. Doprawiam solą, pieprzem i gałką muszkatołową.

0,5 kg brukselki
20 dkg boczku
sos beszamelowy
trochę startego żółtego sera

Brukselkę podgotowuję w lekko osolonej wodzie z małym dodatkiem cukru. Wykładam do (w moim przypadku) tartownicy. Boczek kroję w kosteczkę, podsmażam na patelni. Gotowy wysypuję na brukselkę. Całość zalewam sosem beszamelowym, posypuję startym żółtym serem. Wkładam do piekarnika na 10 minut w temperaturze 180 stopni.


I inny kawałek Pragi - ulica Inżynierska numer 3. Miejsce kilku klubów, pracowni i galerii artystycznych. Ale o tym innym razem...

W kuchni na Stalowej

Related Posts with Thumbnails