Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cebula. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cebula. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 29 grudnia 2013

Ani się spostrzegłam

Już można odliczać godziny do nowego roku.
A jaki był ten stary?
Czy trzynastka przyniosła pecha?

A może obfitowała w nowe przyjaźnie, miłości, nowe mieszkania, podróże, dalekie lub bliskie przeprowadzki, nowe odkrycia kulinarne albo rozkosze związane ze starymi, dobrze znanymi, ulubionymi smakami? Ktoś powiększył rodzinę, może dom u niego znalazł kot lub pies? Może ktoś kogoś pożegnał, ktoś inny kogoś przywitał? Może spełniły się marzenia, a może narodziły nowe?...

Macie postanowienia noworoczne? Ja tu znalazłam kilka fajnych pomysłów - klik.

Mówią, że lepsze jest wrogiem dobrego. Dlatego na nowy rok życzę tylko, a może aż, wszystkiego dobrego.  

A całkiem dobry jest śledź ze śliwkami.
 



Śledzie ze śliwkami 
600 gramów śledzi matiasów
0,5 łyżeczki ziela angielskiego
0,5 łyżeczki goździków
1 łyżeczka jałowca
cebula lub dwie
2 słoiki śliwek w occie - u mnie domowe, ale mogą być też sklepowe
sól
cytryna
olej 


Śledzie moczymy kilka godzin w wodzie by oczyścić je z zalewy solonej. Następnie wkładamy do szklanego naczynia i zalewamy octem ze śliwek - ocet musi przykryć wszystkie śledzie. Odstawiamy je na minimum 12 do 24 godzin. Po tym czasie śledzie odsączamy i kroimy na kawałeczki. Ziele angielskie, goździki i jałowiec rozdrabniamy w moździerzu lub mielimy w młynku. Cebulę obieramy i kroimy w piórka (kto chce może ją sparzyć gorącą wodą). Śliwki kroimy na ćwiartki lub połówki (jak komu pasuje). Warstwę śledzi układamy w naczyniu posypujemy ziołami, kropimy sokiem z cytryny i solimy (solenie nie jest konieczne, wszystko zależy od tego jak słone śledzie lubimy). Następnie układamy kilka śliwek i troszkę cebuli. Potem kolejna warstwa śledzi, przypraw, cebuli i śliwek i tak dalej. Ostatnią warstwą powinny być śliwki i cebula. Tak ułożone śledzie zalewamy olejem - u mnie z pestek winogron. Odstawiamy na 2-3 dni do lodówki.

sobota, 14 września 2013

Moje lewitujące miejsce i zapiekane bakłażany

Szara sobota przyniosła mi myśli o swoim miejscu. Jak myślę dom, myślę Warszawa, Praga, Stalowa, 112 schodków na moje czwarte piętro. Niewielkie M, które dzielę z dwoma mężczyznami - jednym większym, drugim mniejszym. Każde z nas ma ochotę na własne miejsce w tym M, i mimo że to nasze M, każdy "walczy" o swoją powierzchnię. Młody wiadomo - tu piłki, tu klocki, samochody, kredki i kartki, układanki, puzzle... i my, każdy ze swoją ekspansywną powierzchniowo pasją. Miski, garnki, miseczki, blaszki, talerzyki, sztućce i kubeczki - to ja. On to - instrumenty, kable, kabelki, wzmacniacze, głośniki i głośniczki. Gdzieś w przestrzeni pomiędzy latają zdobycze XX wieku - aparaty, laptopy.

Mam sekretarzyk, obłożony ważnymi papierami, dokumentami, coraz częściej lądują na nim gadżety Młodego - sterta aktualnie ulubionych książek, mokre chusteczki czy popsuty samochodzik. Sekretarzyk przestał być mój, to kolejny domowy mebel. Ostatnio częściej przenoszę się z komputerem do kuchni (właśnie w niej siedzę, między mięsem zamarynowanym na obiad, a tosterem wyciągniętym z szafki na śniadanie, kilka dni temu). Nieschowane słoiki piętrzą się na kuchennym parapecie. Ekośmieci proszą o wyniesienie, a śliwki w garnku błagają o zawekowanie. Moje miejsce w domu zaczyna być miejscem lewitującym - trochę tu, trochę tam. Zdecydowanie mamy za małe mieszkanie.

Nie, nie żalę się, tylko zastanawiam. Kiedyś mogłam pracować, pisać czy uczyć się tylko przy moim biurku. Dziś pisać mogę choćby na kolanie, nie rozprasza mnie już przerwa by zamieszać powidła czy by sprawdzić czy nie przypalam ciasta lub bakłażanów. Mam tylko nadzieję, że ten stan rzeczy nie oznacza, że jestem już dorosła.

Zapiekane bakłażany z pieczarkami
2 bakłażany
8 pieczarek
1 cebula
1 ząbek czosnku
30 dkg mielonego mięsa - u mnie z indyka
pół opakowania jakiegoś białego serka do smarowania, może być też ricotta
4 łyżki słodkiej śmietanki
 trochę parmezanu
sól pieprz
oliwa


Bakłażany kroję na pół i wydrążam z nich trochę środka - tak by powstały łódeczki. Na patelni rozgrzewam oliwę, podsmażam na niej mięso, dodaję sól i pieprz, pokrojoną w kosteczkę cebulę, obrane i pokrojone pieczarki, wyciśnięty przez praskę czosnek, pokrojony w kostkę miąższ z bakłażana. Wszystko razem podsmażam. Dodaję 4 łyżki śmietanki i doprawiam do smaku. Przygotowany farsz nakładam do bakłażanowych łódeczek. Na wierzchu smaruję białym serem - tak po 2-3 łyżeczki na jedną łódeczkę. Posypuję parmezanem i do piekarnika - na około 30 minut w temperaturze 180 stopni. 


Zjadłam z pomidorami z balkonu.

A tymczasem zabieram się za mięso, bo wieczorem czas na mapping pod mostem Poniatowskiego, a jutro Dzień Niepodległości Meksyku.

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Pole koło domu, ziemniaki i pomidory

Praga to moje miejsce na ziemi. Gdybym miała zamienić Warszawę na jakieś inne miasto, to mógłby być to Gdańsk, Rzym lub Barcelona. Mogłabym też mieszkać w bułgarskim Płowdiwie, mieście dziwacznie łączącym dawny czas i nowoczesność. Tam szklane domy stoją koło zabytkowych kamienic, bloki sprzed 40 lat wychylają swoje głowy na brukowane ulice. Dziwne to miasto, tak dziwne jak Warszawa. Dawno tam nie byłam, chyba czas odświeżyć bałkańskie wojaże, może to plan na wakacje...

Ale miało być o Pradze, tej prawdziwie warszawskiej części Warszawy (choć kilka osób będzie miało tu inne zdanie). Praga to klimat kamienic sprzed wieku, dzielnica za Wisłą, czyli daleko, choć tramwaj na starówkę dojeżdża w 10 minut, a by dostać się do centrum potrzebuję ich tylko 20. Mimo że tak blisko mam do najbardziej uczęszczanych szlaków miasta to i łąkę mam pod nosem, obok dziką Wisłę, konie i kwitnące drzewa. Czasem to właśnie taką Pragę wybieram na spacery. Omijam moje ulubione uliczki, ukochane miejskie parki i idę za most i za rury. Tam nawet słońce świeci inaczej.


Placki ziemniaczane z otrębami i sosem pomidorowym
8 średnich ziemniaków
2 łyżki otrębów jaglanych
2 łyżki otrębów pszennych
1 jajko
trochę mąki (około 4 czubate łyżki)
woda
olej
sól pieprz


Otręby wsypuję do miski i zalewam wrzącą wodą. Nie za dużo, tyle żeby otręby mogły ją wchłonąć. Odstawiam. W tym czasie obieram ziemniaki, kroję w kostkę i miksuję na papkę, można też tradycyjnie zetrzeć na tarce (mi się nie chce). Dodaję jajko, sól, pieprz i otręby. Na koniec masę zagęszczam mąką, tak by miała konsystencję gęstej śmietany. Dodaję łyżkę oleju do masy. Smażę placki na rozgrzanym oleju, z dwóch stron, aż będą  miały złoty kolor. Podaję zazwyczaj ze śmietaną i solą, bądź cukrem. Ostatnio z sosem pomidorowym.



Sos pomidorowy 
15 pomidorków koktajlowych
1 średnia cebula
1/2 opakowania serka mascarpone
oliwa
sól
pieprz
zioła - wg. uznania


Oliwę rozgrzewam na patelni. Podsmażam na niej pokrojoną w drobną kostkę cebulę. Gdy ta się zeszkli dodaję pomidorki pokrojone na ćwiartki. A na koniec pół opakowania mascarpone i przyprawy. I gotowe. Do placków ziemniaczanych sos ten jest wyśmienity. 


niedziela, 14 kwietnia 2013

Kocham słoiki - rillettes de porc

Słoiki - małe, średnie, duże, wielkie, malutkie, zakręcane, te z gumką i szklaną pokrywką, te zamykane na "skobelek", te z pogubionymi pokrywkami, te z niezdartymi etykietami piętrzą się w szafce pod oknem. Czasem kupuję przetwory w sklepie tylko dlatego, żeby jakiś słoik znalazł się w mojej "kolekcji". Uwielbiam długie, wysokie, wąskie do dżemów i konfitur, małe, pękate na grzybki w occie, wysokie butle na przeciery pomidorowe, średnie, niby zwyczajne półlitrowe i litrowe na sos słodko-kwaśny na zimę.

Jakiś czas temu wysłałam przepis na dżem rabarbarowy z morelami, na konkurs organizowany przez Owocowy Dom. Udało się wygrałam 6 pięknych słoików Weck. Zdecydowałam, że musi do nich trafić coś wyjątkowego, dlatego dzielnie czekały na lato. Po kilku dniach okazało się, że nie mam w sobie aż tyle cierpliwości by z nich nie korzystać. Zaczęło się od nutelli, potem w wecku posadziłam rzeżuchę, a teraz zdecydowałam, że może do nich trafić francuski przysmak.

Przepis na Rillettes de porc znalazłam u Agnieszki. Uznałam jednak, że 2 kilo mięsa dla mojej małej rodziny to za dużo, więc zrobiłam z połowy porcji. Przepis podaję z moimi zmianami.

Rillettes de porc
0,5 kg surowego boczku, bez skóry
0,5 kg karkówki
25 g grubej morskiej soli
2 listki laurowe
1 łyżeczka kolorowego pieprzu w ziarnach
3 ziarenka ziela angielskiego
1 łyżeczka lekko rozgniecionych ziaren jałowca
1 łyżeczka suszonego tymianku
1 łyżeczka suszonego majeranku
3 ząbki czosnku, przeciśnięte przez praskę
1 duża cebula, drobno posiekana

125 ml białego wina
60 ml wody
70 g smalcu


Mięso kroimy w kostkę o boku 3-4 cm. Mieszamy wszystkie składniki z wyjątkiem wody, wina i smalcu. Wszystko wkładamy do glinianego naczynia przykrywamy i odstawiamy na 5 godzin. Ja włożyłam mięso do zwykłego naczynia żaroodpornego.

Następnie zalewamy mięso mieszanką wina i wody. Na powierzchni rozkładamy smalec. Przykrywamy. Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 80 stopni na 12 godzin - ja wstawiłam na 8 godzin i było ok. Na ostatnie 45 minut podkręcamy temperaturę do 180 stopni. Mięso powinno być mięciutkie, łatwo się rozpadać.


Po wyjęciu mięsa z piekarnika odsączamy je z sosu, ale sos zachowujemy.
Gdy mięso trochę ostygnie każdy kawałek rozrywamy widelcem lub palcami na drobne niteczki. W tym czasie można usunąć błony, chrząstki i ziarenka przypraw oraz liście laurowe. Jeśli ktoś nie ma cierpliwości do rozdrabniania mięsa może użyć blendera, ale uzyska wtedy inną konsystencję.

Rozdrobnione mięso nakładamy do słoików i zalewamy ciepłym zachowanym sosem. Można dodać tu jakieś zioła, ja nie dodawałam. Zamykamy słoiki, studzimy i wkładamy do lodówki. Smalec wypływa na wierzch słoików i pierwszy się ścina, tworząc na wierzchu smalcową kołderkę.

Podobno takie smarowidło można trzymać w lodówce 2 tygodnie. Nie wiem czy moje tyle wytrwa.


To nie jest wpis sponsorowany. Słoiki Wecka podobają mi się bardzo i  z czystym sumieniem polecam. Dodatkowo mają fantastyczne kształty.

sobota, 2 marca 2013

Męski świat i przemyt

Sobota. Od dawna pierwsza prawdziwa. Tak jak lubię. Mąż mnie obudził o 2 w nocy, zasypał wieczornymi emocjami. Zasnęłam. Młody wstał o siódmej rano, zimnymi nóżkami wpełzł pod naszą kołdrę. - Tak synku już wstaję... już zaraz śniadanie... - mówię, szukając po omacku pilotów by spacyfikować dziecko telewizją (tak wyrodna ze mnie matka). Słońce wpada przez niedomknięte rolety, wiosna nadeszła, stwierdzam koło 8.

To nic, że wieje wiatr, że żeby wyjść z domu na buzie nakładamy podwójne warstwy kremu. Jest jasno. Można bez problemu wybrać nasłonecznioną stronę chodnika i nią podążać. Granatowy wózek zapakowany jak nigdy. Kilka pustych toreb na zakupy, plecak z ciuchami na SWAP do MaMa Cafe, torba Młodego i moja. Tak, na pewno czegoś zapomniałam - książek dla m.

Na Saską Kępę docieramy dopiero około 12, ale idzie się tak przyjemnie. K. z Z. pomogły nam z wózkiem. Z. po opędzlowaniu kiełbasy z Dobrej Kiszki dzielnie czekała na letargowym stosie palet, a ryjek jej się cieszył, bo K.obładowana jogurtami, kiełbasami, mlekiem i innymi cudami. My na szybko - chałka, chleb żytni, jogurty od Mlecznej Drogi (naturalny, z malinami i twarożek waniliowy), parówki i kaszanka z Dobrej Kiszki - nie było dziś tatara. Zapomniałam o pierogach i serze... ale ludzi było tyle...

Młody towarzysz mojej wyprawy dzielnie obszczekał wszystkie psy, jakie spotkaliśmy na naszej drodze. Zaczął od psa sąsiada, który mieszka pod nami. Mieliśmy kupić plastelinę, ale zamknęli sklep z zabawkami na Wileńskim. Weszłam do Melona po drugi numer Magazynu Smak - lektura przede mną (wywiad z panem od filmu "Bydło..." wyśmienity).

***
Moi panowie uwielbiają mięso. Młody jest również koneserem pomidorów. Pomidorówka u nas króluje, a na drugie panowie najchętniej jedzą mięso - smażone, pieczone, w sosie, bez sosu, z grilla... I nawet jak wolę jeść warzywa to i tak jemy mięso. Ten męski świat. Dlatego warzywa przemycam jak się da. Do mielonych kotletów powędrował ostatnio cały kwiat brokuła.

Kotlety mielone brokułowe
1 duża podwójna pierś kurczaka
1 brokuł
3 łyżki bułki tartej
średnia cebula
1 jajko
sól
pieprz
pół pęczka koperku
3 łyżki otrębów pszennych
bułka tarta do obtoczenia
olej do smażenia


Brokuły pokrojone na małe różyczki zblanszowałam w osolonej wodzie i odcedziłam dokładnie. Pierś kurczaka oczyściłam, pokroiłam na kawałki. Brokuły i mięso przemieliłam razem przez maszynkę do mięsa (myślę, że można kupić mięso mielone, a brokuły rozdrobnić widelcem - jak ktoś nie ma maszynki). Cebulę obrałam i pokroiłam w drobną kostkę. Dodałam ją do mięsa i brokułów. Wrzuciłam bułkę tartą, otręby, jajko i posiekany koperek. Wszystko dokładnie wymieszałam i doprawiłam solą i pieprzem. Formowałam małe kotleciki. Obtaczałam  bułce tartej i na patelnię. Smażyłam z dwóch stron na rumiany kolor.
Podałam z ziemniakami i sałatą z pomidorami.



sobota, 5 stycznia 2013

Warszawski cykl i marzenia o dużym stole

Były święta, był nowy rok - znaczy się jest nowy rok, ale prawie jakby był stary. Bez zmian, co wcale nie znaczy, że źle. Bo nawet dobrze, ale jak napiszę, że dobrze, to zaraz się zrobi źle, więc lepiej nie piszę, za to gotuję. Pęczak wstawiony by zrobić sałatkę i knedle. Buraki też się gotują - na sałatkę lub ciasto. W całym domu pachnie ciastkami owsianymi, za oknem pada deszcz, więc to dwa argumenty by nie wyściubiać nosa z domu.

Dopadły mnie marzenia o wielkiej kuchni, ze stołem na wiele osób. Stole do gotowania, plotkowania, picia porannej kawy, do obiadowania i śniadania. Stole przy którym wypiję wino z przyjaciółką, na którym zatańczę podczas szalonej imprezy, zjem niedzielną jajecznicę podaną przez męża, ustawię stos książek kucharskich z milionem zakładek.

Ale mam kuchnię, która ma zaledwie 5,5 metra kwadratowego. Ma stół, mały, ale ma. Znam jej wszystkie zakamarki, każdy słoiczek, torbę, półki z talerzami, garnki i patelnie, rzędy przypraw, szufladę z przydasiami, koszyki pełne tzw. produktów suchych, bo nigdy nie wiadomo, co się przyda. Lubię moją kuchnię, ale mogłaby być większa.

Ostatni czas przyniósł dużo myślenia o blogu i gotowaniu. Pomyślałam o cyklu, który by zainteresował i mnie i was. Nie będą to ciasta ani kuchnia tajska. Nie umiem robić sushi, więc też odpada. Lubię za to Warszawę i dawny czas. Dlatego pomyślałam o cyklu warszawskim. Dziś rozpoczynają go bitki, ale nie zabraknie pyz z Różyca, wuzetki , flaków, "meduzy", tatara. Znów zaczytuję się w przepisach Lucyny Ćwierczakiewiczowej - jej kuchnię też przetestuję. Zastrzegam, że przepisy mogą odbiegać od oryginałów.

niefotogeniczne Bitki po warszawsku (baza przepisu pochodzi z gazety Palce Lizać)
Składniki
1/2 kg udźca wołowego
2-3 cebule
dwie duże garści grzybów suszonych - u mnie z mazurskich stron od K. (dzięki)
sól
pieprz
liść laurowy
ziele angielskie (2 ziarnka)
6 ziemniaków
trochę mąki
trochę śmietany - u mnie kremówka



Udziec kroję na dość cienkie kotlety. Solę, pieprzę i biję tłuczkiem z dwóch stron. Następnie obtaczam w mące i smażę na oleju (ja smażyłam na rzepakowym od K.). W tym czasie grzyby zalewam wodą i gotuję aż będą miękkie. Cebule kroję w piórka i podsmażasz na łyżce masła i łyżce oleju - wyławiasz grzyby z wody (wody nie wylewam!!) Można grzyby trochę pokroić, ale nie trzeba, i wrzucam na patelnię do cebuli. Razem podsmażam. Układam w garnku warstwę podsmażonego mięsa, warstwę grzybów z cebulą. Na koniec wszystko zalewam wodą z grzybów (ja przelewam wodę przez sitko, by było bez "leśnych śmieci"). Dodaję liść laurowy i ziele. Wszystko wstawiam na mały palnik - niech się dusi. Obieram ziemniaki (6 sztuk) gotuję - ale żeby nie były super miękkie. Podgotowane ziemniaki kroję w plastry i układam na tym mięsie i sosie - dobrze by się trochę w sosie moczyły (można wodą podlać). Duszę dalej i podprawiam sos - solą i pieprzem. Na koniec dodaję do sosu śmietanę - do smaku.

Myślę, że dodatkowo można je podlać czerwonym winem, posypać pietruszką lub szczypiorkiem. 

niedziela, 14 października 2012

Szybko, szybko...


 na nic nigdy nie ma czasu... Weekend to jedyna okazja na wpis na bloga, wszystko dzieje się szybko, dni mi uciekają, biegną, a ja mam za zadanie je dogonić i wykrzesać z nich cokolwiek się da. A gdyby tak zwolnić... nie rzucać się w wir wydarzeń, nie martwić na zapas, nie myśleć, że świat się zawali jeśli to...jeśli tamto. Gdy zwalniam czas się rozciąga, trochę nie dużo, ale jednak. Chowam pod poduszkę myśli spędzające mi sen z powiek, odkładam na jutro sprawy, których i tak nie załatwię dziś. Nie przejmuję się sprawami, jakie dziś i tak nie mają znaczenia. Pomyślę o tym jutro.


 Jak już wszystko poodkładam to znikam w kuchni. Czasem to znikanie średnio mi wychodzi, gdyż dzielny dwulatek i tak wypatrzy, że coś jest na rzeczy i koniecznie chce się włączyć do zabawy, np. wysypując kakao z pudełka, na siebie, podłogę i wszystko, co znalazło się w najbliższej okolicy. Kto w takiej sytuacji trzyma kakao w proszku na dolnej półce jednej z dolnych kuchennych szafek? - ja, tak ja.
Jest też czas, gdy Młody śpi, wtedy znikanie jest jakby bardziej skuteczne. Piekarnik można włączyć bez problemu - pakuję wtedy do niego najwięcej jak się da.

Tym razem powstała focaccia. A właściwie dwie, gdyż nie mogłam się zdecydować na dodatki.


Focacia
20 gram drożdży (świeżych)
300 ml ciepłej wody
1 łyżeczka cukru
1/2 kg mąki + kilka łyżek
1- 2 łyżeczki soli
1/2 szklanki oliwy z oliwek + kilka łyzek
garść ziół

zielone oliwki
czerwona cebula
papryka


Drożdże wrzuciłam do miseczki. Rozkruszyłam. Dodałam 125 ml ciepłej wody i 1 łyżeczkę cukru i 3 łyżki mąki. Wymieszałam wszystko razem i odstawiłam w ciepłe miejsce na 20 minut. W małym rondelku podgrzałam oliwę z oliwek, dodałam do niej garść pokrojonych świeżych ziół. Odstawiłam do ostygnięcia. Resztę mąki wsypałam do miski, dodałam sól i dwie łyżki oliwy z ziołami. Jak zaczyn drożdżowy "ruszył" dodałam go do reszty składników. Wlałam pozostałą część ciepłej wody. Wszystko wymieszałam mikserem. Odstawiłam ciasto w misce (pod przykryciem) do wyrośnięcia na około 1,5 godziny. W tym czasie, mniej więcej, co 20 minut wyrabiałam ciasto. Po tym czasie polałam ciasto połową przygotowanej oliwy z ziołami. A następnie przełożyłam je do wysmarowanych oliwą foremek - u mnie dwie okrągłe o średnicy około 23 centymetrów. Przy formowaniu cista w foremkach może się przydać wałek. Można ciasto lekko rozwałkować na okrągły placek i taki włożyć do formy. Ciasto w formie, przykryte folią spożywczą odstawić do kolejnego rośnięcia na około godzinę. Po tym czasie polać je resztą oliwy z ziołami. Dodatki, w moim przypadku oliwki, papryka i cebula, pokroiłam w cienkie plasterki. Poukładałam na cieście, dobrze jest mocniej je wetknąć by po upieczeniu nie spadły. Focaccie fajnie jest posypać gruboziarnistą solą, ja niestety nie miałam jej w domu. Tak przygotowane ciasto włożyłam do ciepłego piekarnika (około 225 stopni). Piekłam 15-20 minut - ważne żeby ciasto było w złotym kolorze. Focaccia najlepsza jest na ciepło, podana z oliwą. Dodatki można komponować dowolnie.

 A na koniec kolejne podziękowania, tym razem dla praskich forumowych Czarownic (dziękowałam też na moim facebooku, ale wiem, że nie do wszystkich dotarło). A poniżej fotka poglądowa dla ciekawskich.


niedziela, 20 listopada 2011

W szafie z tortillą

Chciałabym, aby mi się chciało. Cokolwiek. Chciałabym inspiracji, kopa do działania, a dopadła mnie jesień i choroba. Kupiłam dynię, jej kolor ogrzewa dom i nastrój, ale i tak jakoś zimno i źle. W dodatku nie mam w domu tyle gwoździ, ile mi potrzeba do powieszenia obrazków. No nic, jutro zacznie się nowy tydzień.

Zapomniałam, że całkiem niedawno trafiłam na Mariensztat, do miejsca o nazwie Re:forma, na piwo. To miłe miejsce, 3 kroki od Starówki, ale o normalnych cenach. Na ścianach obrazy, a ściany z cegły - nie to nie jest przedwojenna kamienica, to socreal - ale za to jaki klimatyczny. Ten wieczór spędziłam siedząc w szafie -
Dzisiejsza propozycja też na szybko i z niczego, ale dobra.

Tortilla:
Składniki:
6 ziemniaków
2 cebule
pół szklanki np. boczku pokrojonego w kostkę (u mnie mortadela, bo boczku akurat nie było)
3 jajka
sól
tymianek
olej

Ziemniaki obieram i kroję w kostkę, cebulę w plasterki. Na jedną patelnię wlewam sporo oleju i wrzucam ziemniaki pokrojone w kostkę (jak już się skontaktowałam z M., bo od rana nie mogłam, to się dowiedziałam, że ziemniaki powinny być pokrojone w cienkie plasterki). Te ziemniaki gotują się w oleju, trochę je posoliła. Na drugiej patelni podsmażyłam cebulę i mięso - odstawiłam aby wystygły. Ziemniaki gotuję w oleju do miękkości. Jajka rozbełtałam w szklanej misce, doprawiłam solą i tymiankiem. Ugotowane w oleju, i po lekkim przestudzeniu, ziemniaki, cebulę i mięso wrzuciłam do jajek. Powstałą masę wylałam na patelnię. Podsmażyłam z jednej strony i zaczęłam się zastanawiać jak to przekręcić - dobrze, że M. powiedziała "Naszykuj sobie duży talerz". W związku z tym usmażoną z jednej strony tortillę wyjęłam na talerz, nakryłam patelnią i szybko przekręciłam - udało się! Podsmażyłam z drugie strony - moja miała złoty kolor. 

czwartek, 6 maja 2010

Mokry maj

Kap, kap, kap, pada. Pranie nie chce schnąć. Dziwny ten maj, mój ulubiony. Lista rzeczy do zrobienia wydłuża się w nieskończoność, bo nie mogę się za nic zabrać. Skończyłam prasowanie, a to duży sukces. Jedzenie u mnie też typowo jesienne, bo na sałatki za zimno.
Ogórki wyszły super - powoli robią się kiszone (ale chyba nie dadzą rady, bo je zjem). Wydaje mi się, że należy dodać troszkę więcej soli niż do ogórków sierpniowych, no i nie przesadzić z chrzanem. Powodzenia!

A jak są ogórki to musi być i smalec. Oczywiście domowej roboty.

Składniki:
800 g słoniny
400 g boczku
1 jabłko - u mnie reneta
może być cebula - ja nie dawałam

Słoninę pokroiłam w kostkę wielkości około 1 cm x 1cm - oczywiście bez linijki. Wrzuciłam ją na patelnię i smażyłam, a ona się pięknie topiła - trwało to około 15 minut - ja lubię dość miękkie skwarki. Na drugiej patelni smażyłam pokrojony w kostkę boczek, do którego po kilku minutach dodałam drobno pokrojone jabłko. Boczek z jabłkiem smażyłam jeszcze kilka minut, aż jabłka stały się szkliste. Wszystko przełożyłam na patelnię ze słoniną i smażyłam jeszcze około 5-10 minut. Po lekkim wystudzeniu przelałam gotowy smalec do miseczek. Część zapakowała w słoik i zawiozłam do rodziców. Mam nadzieję, że im smakował.

Muszę jeszcze wspomnieć, że wczoraj wypróbowałam jeden z przepisów z mojej zakładki "przepisy do wypróbowania". Tym razem trafiło na sałatkę Waldorf od dorotus76.
Moja wersja wyglądała tak:

Składniki:
5 łodyg selera naciowego -pokrojonego w plasterki
1 jabłko
pół małej cebulki
garstka połamanych orzechów włoskich
trochę rodzynków
do sosu:
2 łyżki majonezu
1 łyżka śmietany
sok z ćwiartki cytryny
pieprz

Seler i jabłko pokroiłam w plasterki, cebulę w drobną kosteczkę. Dodałam orzechy i rodzynki (miałam mało czasu więc orzechów nie prażyłam, a rodzynków nie namaczałam). Wszystko zalałam sosem. Do kotletów mielonych jak znalazł (tym razem zdradziłam tartą marchewkę).

Na Stalowej mokro...kap, kap, kap.

W kuchni na Stalowej

Related Posts with Thumbnails