Dziś do domu wróciłam wściekła. Stalową opanowały sople - tysiące, miliony, miliardy sopli. Już nie ma miejsca dla ludzi - chyba, że na tej istnej "ścieżce zdrowia" przygotowanej przez naturę i pośrednio nas samych.
Wychodząc rano z domu i wracając po pracy mam do wyboru dwie drogi: pierwsza - środkiem ulicy, razem z tramwajami, druga - po czymś, co kiedyś można było nazwać chodnikiem - między ogromną pryzmą śniegu a fasadami budynków, gdzie nad głowami wiszą wspomniane girlandy sopli. Ostatnio mam chyba więcej szczęścia niż rozumu, bo wychodzę z domu i nie oberwałam jakimś lśniącym kawałkiem lodu.
Pani Monika z warszawskiej straży miejskiej poinformowała mnie, że jeśli zarządcy/administratorzy/właściciele nieruchomości zabezpieczyli teren (czytaj rozciągnęli plastikowe taśmy i napisali tabliczki "uwaga sople") to problemu nie ma.
Po powrocie do domu wzięłam się więc za gniecenie i wałkowanie. Gniotłam gniotłam i wygniotłam Pieczone rosyjskie pirożki z przepisu Agaty.
Robiłam tylko z farszem serowo-ziemniaczanym, bo na groch z kapustą trzeba by było za długo czekać, a ja musiałam wyładować złość. Wyszło pysznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za wizytę w kuchni na Stalowej i pozostawienie komentarza. Przepraszam za włączoną weryfikację obrazkową, to z powodu spamu, który zalewa blog. Mam nadzieję, że mimo to napiszesz kilka słów.