Ta data mnie prześladuje. To był 100 wpis. I dalej utknęło. Skasowały się zdjęcia kolejnych dań do opublikowania, zrobiło się mnóstwo pracy, remont, urlop i proszę... zaraz połowa sierpnia. Pomyślałam, że napiszę, o tak, po nic, o niczym. Aparat gdzieś daleko, komputer szwankuje. Na stole królują sprawdzone przepisy. Nie miałam czasu na schowanie w słoikach smaków i zapachów lata. Sierpień z nadzieją na spokój, na czas, na gotowanie.
Smażyłam flądrę w Helu, na Helu. Mistrzynią nie jestem. Ale co istotne to: pójść rano, między 7 a 10, na przystań do rybaków. Czuć wiatr we włosach i sól na ustach. Patrzeć na ryby w beczkach i skrzynkach. Oglądać rybackie sieci, słyszeć głosy mew, obserwować rybaków przy pracy. 4 flądry, 2 kilo, bezcenna pomoc męża patroszącego ryby nożykiem do tapet. Trochę soli, mąki, cytryna i patelnia, no i masło czosnkowe zrobione w szklance z "niemojego" mieszkania. Słońce, piasek, ryby - nich zawsze takie będą wakacje nad morzem.
Ryba była pyszna!
OdpowiedzUsuńZjadłabym teraz taką!
Ach...
Bywalczyni w Kuchni na Stalowej
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńOj czuję zapach tego portu i chce tam być! pozdrowienia cieplutkie.
OdpowiedzUsuńBardzo bym chciała poznać smak takiej świeżo złowionej ryby wiesz? Czasem tak jest, że czas zły i nic się nie trzyma kupy, że się tak wyrażę...
OdpowiedzUsuńUściski!