niedziela, 26 stycznia 2014

Jestem mieszczuchem, ale...

Miasto jest żywiołem, w którym dobrze się czuję.
Czasem jednak dopada mnie chęć wyjścia do lasu, do przyrody, nad staw.
Ostatnie doniesienia naukowców mówią, że ludzie mieszkający obok lasu lub innego terenu zielonego są szczęśliwsi. Mało tego są szczęśliwi stale, a radość powodowana awansem czy podwyżką mija po maksymalnie pół roku.
Za lasem wiosną przemawiają kalosze, kałuże i budząca się z zimowego snu przyroda.
Latem: leśne bukiety, cień, zapach żywicy, dzięcioły, jeżyny, jagody i borówki, no i grzyby... choć te to może już jesień.
Leśna jesień to grzyby, kolory i bukiety pełne liści.
Za to zimą las to ciepło, spokój i kubek gorącej herbaty lub wina zaraz po powrocie do domu, zmarznięte nosy.

Las to możliwość obcowania z przyrodą, której tak mało w mieście. Choć w parku Praskim i Skaryszewskim bez problemu można spotkać wiewiórkę i dzięcioła, to jednak nie to samo. Podglądać kopiec mrówek, można tylko w lesie, i tylko na polu obok niego można dojrzeć przemykającego zająca. Mieszkając w mieście nie zrobię nigdy takich zdjęć, a szkoda.
Mimo wszystko nie zamienię miasta na wieś, parków na las - choć czasem wolno mi o nich pomarzyć*.

A dziś marzę i marznę nad pastą rybną.
Pasta rybna
1 wędzona makrela
1/2 średniej cebuli
8 małych korniszonów (takich jak na zdjęciu)
1 łyżka majonezu lub jogurtu naturalnego
pieprz i sól do smaku (ja soli nie dodawałam)

Rybę obieram z ości i skóry, wrzucam do blendera. Dodaję pokrojoną w kosteczkę cebulę i korniszony pokrojone na plasterki. Miksuję. Dodaję łyżkę majonezu lub jogurtu. Doprawiam do smaku. Mieszam jeszcze raz i gotowe. Podaję do chleba razowego.

Pastę można też przygotować nie używając blendera. Wystarczy widelec i drobne pokrojenie cebuli i ogórków.

*świąteczna choinka stoi na balkonie - to mój mały miejski las.

czwartek, 16 stycznia 2014

Ciepłe na zimno i na śnieg. Kurczak w otoczeniu słoikowego sosu

Spadł śnieg. Lekką warstwą pokrył samochody, dachy okolicznych kamienic, jak zwykle pięknie osiadł na akacjach na Stalowej. Wieczorami w moim domu jakby jaśniej. Łuna księżycowego światła odbija się od białych połaci i wpada do wnętrz. Jeszcze wieczorem Warszawa była pokryta białą, zimową kołderką. Rano śnieg pokrywający chodniki stopniał. Po porannej wycieczce na moich butach pozostał tylko biały szlaczek.



Na szczęście, jeszcze wczoraj T. ulepił z Młodym bałwana. Czerwone rumieńce na polikach Młodego - bezcenne.



Ostatnio moja Praga jakby zasnęła, odcięta od reszty świata. W zimowym puchu jest jej do twarzy, jednak, to nie on jest powodem, pewnego letargu, w którym żyjemy. Budowa metra cięgnie się i ciągnie. Nie ułatwia to kulturalnego życia dzielnicy - zamykają się nasze ulubione miejsca kawiarnie i małe sklepy. Boję się banków i przedstawicieli telefonii komórkowych, którzy już pewnie ostrzą zęby, by wynająć lokale tuż obok stacji metra. Nie chcę by ich reklamy, neony i plastikowe wnętrza zalały Stalową, tak jak Targową.

Na szczęście są miejsca, dzięki którym tworzę swoją Pragę i  wcale nie chodzi o to, że bywam tam często. Spacer koło kulinarno-księgarnianej witryny Cafe Melon na Inżynierskiej, spotkanie Marty z Bistro Praga w pobliskiej piekarni, a w wolny dzień Podchmielony u Marty w Chmurach, plotki z panią Wandą z okolicznego warzywniaka czy komentowanie stalowej rzeczywistości z panią Iwoną to elementy mojej codziennej Pragi. I nawet utyskiwanie, że właściciel baru To Się Wytnie znów nie poinformował, że otwiera później, nie przeszkadza nam znów się tam wybrać. Mam nadzieję, że moje miejsca wciąż będą trwać. A puste lokale ożyją fajnym, niekorporacyjnym życiem (proszę mnie nie sprowadzać na ziemię). Ostatnio świetnym przykładem jest kawiarnia Osiem stóp (warto się tam wybrać, bo dzieje się dużo, ale można wpaść choćby na kawę) - okazuje się, że dzieci jej właścicieli mają tego samego pediatrę, co Młody - ot taki mój praski grajdołek.

Po zimowych spacerach ogrzewamy się w kuchni. T. robi wielki dzbanek herbaty, Młody znów rysuje kredkami po lodówce, a ja buszuję w słoikach, w których zamknęłam skarby lata. Już czas na nie.

Kurczak z sosem ze słoika
1/2 słoika sosu pomidorowo-bazyliowego (który robiłam latem) można go zastąpić puszką krojonych pomidorów z bazylią
1/2 kilograma udek z kurczaka (u mnie bez kości)
sól gruboziarnista
pieprz
1/2 łyżeczki wędzonej papryki
łyżka oliwy
Dzień wcześniej przygotowuję mięso - myję je, odcinam zbędne kawałki tłuszczu, nacieram solą, pieprzem, papryką i oliwą. Tak przygotowane wkładam na całą noc do lodówki. Następnego dnia układam udka w żaroodpornych i zalewam słoikowym sosem. Piekarnik nagrzewam do 190 stopni i piekę kurczaka około 80 minut. Po 40 minutach pieczenia zmniejszam temperaturę do 160 stopni. Podaję z połówkami ziemniaków pieczonymi w mundurkach z dodatkiem masła, soli i tymianku.


poniedziałek, 6 stycznia 2014

Poświąteczne zaległości - zupa grzybowa

Ostatnio korzystam z leniwych dni. Przeglądam zawartość szafek w mojej kuchni, odkrywam cudowne niespodzianki, słoiki pełne tajemniczych kasz i mąk. Chyba przyszedł też na mnie czas, by wstawić kolejny zakwas na chleb.

Wieczorami leniwie popijam grzane wino z pomarańczami, zaglądam do książek, na które wiecznie nie mam czasu, odwiedzam wystawy. Zachwycam się światłami Warszawy, choć jest w nich trochę kiczu, to lubię je.




W leniwe dni gotuję zupy. Nadrabiam świąteczne zaległości. W Wigilię serwowałam barszcz z grzybowymi uszkami, tradycyjne danie grudniowych świąt w domu T., dlatego w styczniu gotuję grzybową, tradycyjną zupę w moim domu.

Zupa grzybowa
1,5 litra bulionu warzywnego, poza sezonem świątecznym może być też wywar mięsny
2 cebule
200 gramów suszonych grzybów
sól
pieprz
listek laurowy
2 ziarenka ziela angielskiego

makaron, śmietana i natka pietruszki do podania



Suszone grzyby zalewam wrzątkiem -  po godzinie zaczynam je gotować, aż będą miękkie. Bulion wlewam do garnka, podgrzewam dodaję grzybowy wywar (wraz z grzybami) listek laurowy i ziele angielskie, troszkę soli. Jedna cebulę obieram, kroję na pół i wrzucam do zupy, drugiej nie obieram - w koszulce opalam nad palnikiem aż będzie prawie cała czarna - taką wrzucam do zupy. Zupę gotuję aż cebula będzie miękka. Doprawiam solą i pieprzem. Podaję z makaronem, kleksem śmietany i posiekaną natką pietruszki.



środa, 1 stycznia 2014

Zimy mi nie brak

Zimy ani śladu.
Jest trochę za ciepło, trochę za szaro, trochę zbyt listopadowo, a to już styczeń.
I mimo że gdy byłam małą dziewczynką zawsze chciałam ją polubić, mówić: "moją ulubioną porą roku jest zima", to nigdy mi to nie wyszło. Cieszę się, gdy pada pierwszy śnieg, ale jeszcze bardziej się cieszę, gdy zima co roku odchodzi na kilka miesięcy. Jedyne czego mi brakuje, to tego, że nigdy nie zaciągnę Młodego na sankach do przedszkola (nawet jak spadnie śnieg to zasypią go solą lub odśnieżą).

Zimę rozgrzewam po swojemu - rano kubkiem gorącej kawy i owsianką, wieczorem herbatą - zwykłą czarną z cukrem. Zapalam świeczki, zerkam na Stalową. Czy już mówiłam, że nasza Panna podwórkowa ma nowe ogrodzenie?

Czasem piekę ciasta. To podpatrzyłam u Chillibite. Doskonałe do porannej kawy, łatwe w przechowywaniu i przygotowaniu. Oryginalny przepis mówi o 400 gramach suszonych fig, stwierdziłam, że będzie zbyt słodkie, stąd moje własne suszono-owocowe fantazje. I tak karmelowy figowiec stał się karmelowym bakaliowcem.



Karmelowy bakaliowiec
130 gramów miękkiego masła
50 gramów brązowego cukru
200 gramów mąki
1 żółtko

200 gramów suszonych fig
200 gramów suszonej żurawiny, rodzynków, suszonych śliwek ( w dowolnych proporcjach)
140 gramów brązowego cukru
280 gramów wrzątku (uwaga woda podana w gramach!!!)
dla chętnych papryczka chilli



Ciasto. Masło miksuję z cukrem - około 10 minut. Dodaję mąkę i żółtko. Na koniec wyłączam mikser i łączę wszystko na jednolitą masę. Foremki wykładam papierem do pieczenia. Wykładam ciasto i nakłuwam je widelcem. Wkładam do piekarnika na około 30 minut w temperaturze 190 stopni.

Bakalie oczyszczam z ewentualnych ogonków. Do garnka wlewam wrzątek, a w nim rozpuszczam cukier. Dodaję bakalie, chilli i gotuję około 30-40 minut. Powinny powstać bakalie w gęstym karmelu. Wyjmuję papryczkę chilli. Bakalie w karmelu przekładam do blendera i miksuję na gładką masę. Wykładam ją na upieczony spód i wygładzam. Wkładam blaszki jeszcze raz do piekarnika na około 5-10 minut.
I gotowe.
Małe kawałeczki, kosteczki ciast są wyśmienite do porannej kawy.


W kuchni na Stalowej

Related Posts with Thumbnails