poniedziałek, 16 września 2013

Sezon ciepełka - owsianka jesienna

Chyba dłużej już się nie da oszukiwać, że nie ma jesieni. Liście szeleszczą, Młody obrzucił mnie nimi całą. Kilka kasztanów już mam w kieszeni. Jednak te rosnące na moim podwórku jeszcze nie zaczęły spadać, ale już widać grubaśne, zielone jeżyki -  lada chwila spadną.
Jesień ma kilka niezłych zalet:
- szeleszczące liście
- ludziki z kasztanów
- grzyby
- długie spacery
- skakanie po kałużach
- herbata z sokiem malinowym, której latem nie pijam
tak można wymieniać i wymieniać. Jesienią też rozpoczyna się sezon na owsiankę. Jej ciepełko to doskonały sposób na ogrzanie szarych poranków nadchodzących miesięcy.

Owsianka jesienna - na rozpoczęcie sezony
3 łyżki płatków owsianych
200 ml mleka (może być pół na pół z wodą)
szczypta soli
2 łyżeczki brązowego cukru
4 suszone śliwki
pół figi
2 śliwki
garstka prażonych lub nie orzechów włoskich

Płatki wsypuję do rondelka, zalewam mlekiem,  dodaję szczyptę soli. Podgrzewam do zagotowania. Słodzę i wrzucam pokrojone w kostkę suszone śliwki. Wyłączam palnik, a rondelek przykrywam pokrywką - na kilka minut 3-5. W tym czasie śliwki i figę kroję na księżyce, można też wykorzystać ten czas na uprażenie orzechów. Owsiankę przekładam do miseczki na niej układam śliwki i figę oraz orzechy.

Z owsianką jesień i zima są mniej straszne.



sobota, 14 września 2013

Moje lewitujące miejsce i zapiekane bakłażany

Szara sobota przyniosła mi myśli o swoim miejscu. Jak myślę dom, myślę Warszawa, Praga, Stalowa, 112 schodków na moje czwarte piętro. Niewielkie M, które dzielę z dwoma mężczyznami - jednym większym, drugim mniejszym. Każde z nas ma ochotę na własne miejsce w tym M, i mimo że to nasze M, każdy "walczy" o swoją powierzchnię. Młody wiadomo - tu piłki, tu klocki, samochody, kredki i kartki, układanki, puzzle... i my, każdy ze swoją ekspansywną powierzchniowo pasją. Miski, garnki, miseczki, blaszki, talerzyki, sztućce i kubeczki - to ja. On to - instrumenty, kable, kabelki, wzmacniacze, głośniki i głośniczki. Gdzieś w przestrzeni pomiędzy latają zdobycze XX wieku - aparaty, laptopy.

Mam sekretarzyk, obłożony ważnymi papierami, dokumentami, coraz częściej lądują na nim gadżety Młodego - sterta aktualnie ulubionych książek, mokre chusteczki czy popsuty samochodzik. Sekretarzyk przestał być mój, to kolejny domowy mebel. Ostatnio częściej przenoszę się z komputerem do kuchni (właśnie w niej siedzę, między mięsem zamarynowanym na obiad, a tosterem wyciągniętym z szafki na śniadanie, kilka dni temu). Nieschowane słoiki piętrzą się na kuchennym parapecie. Ekośmieci proszą o wyniesienie, a śliwki w garnku błagają o zawekowanie. Moje miejsce w domu zaczyna być miejscem lewitującym - trochę tu, trochę tam. Zdecydowanie mamy za małe mieszkanie.

Nie, nie żalę się, tylko zastanawiam. Kiedyś mogłam pracować, pisać czy uczyć się tylko przy moim biurku. Dziś pisać mogę choćby na kolanie, nie rozprasza mnie już przerwa by zamieszać powidła czy by sprawdzić czy nie przypalam ciasta lub bakłażanów. Mam tylko nadzieję, że ten stan rzeczy nie oznacza, że jestem już dorosła.

Zapiekane bakłażany z pieczarkami
2 bakłażany
8 pieczarek
1 cebula
1 ząbek czosnku
30 dkg mielonego mięsa - u mnie z indyka
pół opakowania jakiegoś białego serka do smarowania, może być też ricotta
4 łyżki słodkiej śmietanki
 trochę parmezanu
sól pieprz
oliwa


Bakłażany kroję na pół i wydrążam z nich trochę środka - tak by powstały łódeczki. Na patelni rozgrzewam oliwę, podsmażam na niej mięso, dodaję sól i pieprz, pokrojoną w kosteczkę cebulę, obrane i pokrojone pieczarki, wyciśnięty przez praskę czosnek, pokrojony w kostkę miąższ z bakłażana. Wszystko razem podsmażam. Dodaję 4 łyżki śmietanki i doprawiam do smaku. Przygotowany farsz nakładam do bakłażanowych łódeczek. Na wierzchu smaruję białym serem - tak po 2-3 łyżeczki na jedną łódeczkę. Posypuję parmezanem i do piekarnika - na około 30 minut w temperaturze 180 stopni. 


Zjadłam z pomidorami z balkonu.

A tymczasem zabieram się za mięso, bo wieczorem czas na mapping pod mostem Poniatowskiego, a jutro Dzień Niepodległości Meksyku.

poniedziałek, 9 września 2013

Powrót do Smaków Lata - na osłodę łzawego września

Jak nie zacznę znów gotować i pisać to oszaleję. Tak moi mili, w kuchni na Stalowej króluje pizza z Konopackiej i gotowa mrożona lasagne. A wakacje przecież były takie piękne, tyle się działo. Byliśmy na wyspie, byłam na magicznych warsztatach kulinarnych. Było pięknie, upalnie, czasem burzowo. Teraz wrzesień. Oszukuję, że to jeszcze nie jesień, choć znalazłam już pierwszego kasztana. Wieje wiatr i funduje liściom szybki spacer Stalową, nie zatrzymają ich nawet miotły dozorców.

Wracam wspomnieniami do ciepłych dni we wspaniałym towarzystwie, by osłodzić sobie dni łzawej adaptacji przedszkolnej Młodego.


























Do Siedliska pojechałam w sierpniu w doborowym towarzystwie, na warsztaty Smaki Lata prowadzone przez Annę-Marię z Kucharnii. I nie mogłam poczynić lepszego wakacyjnego wyboru. Opuściła Stalową tylko/aż na 4 dni, by oddać się kulinarnej rozpuście.





























W Blankach znalazłam się w miejscu, gdzie detal tworzy całość, gdzie każdy element jest przemyślany, choć drobiazgi były zbierane przez lata. Miałam wrażenie, że w tym miejscu nie ma nic przypadkowego. Gra światło, architektura, wnętrza, przyroda. Białe bociany z czerwonymi dziobami, które budziły nas rano,  komponują się z obrusem i kubkiem do kawy, a ich klekot wyłania się z ciszy okolicy.




Nie umiem wymienić, co urzekło mnie w Siedlisku - jest całością. A postać Anny-Marii i jej kulinarnego smaku tylko dodała mu uroku i czaru.

W Siedlisku jest wielka szafa kryjąca misy, talerze, szklanki, kubki i kubeczki, filiżanki, kieliszki, talerze i talerzyki, są krzesła z białymi nóżkami, jest lampa o "setkach" żarówek, jest diabołek i jamniczka na suficie, są wspaniałe obrazy, jest spokój i czas - tam jakby trochę więcej czasu.



























Już pierwsze popołudnie mojego pobytu w tym wyjątkowym miejscu sprawiło, że wiedziałam, że będzie to wyjątkowy wyjazd, nie tylko kulinarnie wyjątkowy. Niespiesznie płynący czas pozwolił mi gonić bociana po polu, słuchać żurawi, dojrzeć przemykającego kota i karmić kozę. Rozmowy, pogaduchy, gadki-szmatki toczące się do nocy nie dają się przelać na papier (na bloga też nie).




Smaki Lata wg. Anny-Marii wyjątkowo pokrywają się z moimi, wiem, że razem byśmy z głodu nie zginęły. Menu warsztatów było słodkie, wytrawne, owocowe, warzywne, słoneczne. A w kuchni - spokój. Było nas 8, każda znalazła swoje miejsce, choć może wydaje się to niemożliwe. W przerwał wylegiwałyśmy się na leżakach i hamakach. Nawet w czasie wolnym od warsztatów niełatwo było nas z kuchni wygonić, bo a to śniadania, a to lunche, brunche, obiady.



























A w kuchni, to co lubię najbardziej - trochę artystycznego nieładu, trochę porządku, kilka klejących łyżek, miski do wylizywania, równie miarki produktów. Mąka krupczatka wsypana zamiast zwykłej (tak, tak, to mój wyczyn).





I kulinarne odkrycia: lody z kolorowym pieprzem, crumble z pomidorów, carpaccio z cukinii.


 


























Ciasto do galette z oliwkami, a drugie z maślanką, zupa krem z buraków i malin, danisze.





























Każda pora dnia miała smak lata. Aniu, Pani Aniu - było bosko!




























Jeśli macie okazję, możliwość, chęć by pojechać na warsztaty Anny-Marii w Siedlisku nie zastanawiajcie się ani chwili. A już jest okazja Piąta Pora Roku zaraz zagości w Siedlisku, bardzo żałuję, że nie wybiorę się tam z nią.


 























A tymczasem wrzucam do garnka brzoskwinie i śliwki - macie jakieś pomysły na nie?

W kuchni na Stalowej

Related Posts with Thumbnails