wtorek, 30 marca 2010

Keksówek moc

Mam tylko jedną blaszkę do keksów. A tu trzeba piec i pasztety i ciasta. Taki los. Powzięłam zamiar kupienia kolejnych keksówek, jak tylko znajdę idealne. Chyba dorobiłam do tych blaszek za dużo teorii, jednak keksówka musi, po prostu musi, spełniać określone wymagania. Nie może być za długa ani za wąska, nie może być też zbyt szeroka i mieć ostrych brzegów (ja nie lubię), nie może się zbytnio wyginać i być za ciężka i musi być idealna.

Na dziś w mojej keksówce testuję przepisy Ani. Ostatni weekend to owsiany chlebek bananowy. Wyszedł super - u mnie w domu najlepiej smakował na ciepło - choć w pracy miło było przypomnieć sobie, wspólny, niedzielny wieczór przy herbacie. Jedyna modyfikacja w przepisie Ani, którą wprowadziłam to zmiana cukru - ja zastosowałam zwykły - taki miałam w domu.
Kolejny przepis, jaki znalazł miejsce w tej samej blaszce to był pasztet z soczewicy z pieczonym czosnkiem.
Tu już wprowadziłam więcej zmian - ale baza jest Ani.
Składniki:
200 g zielonej soczewicy
1 duża marchewka obrana i pokrojona w plasterki
1 pietruszka obrana i pokrojona w plasterki
1/2 główki czosnku (druga połowa główki czosnku wybuchła mi w piekarniku podczas pieczenie)
1 średniej wielkości cebula drobno posiekana
1/4 łyżeczki suszonego chili (można zastąpić pieprzem cayenne)
2 jajka
3 łyżki oliwy

W rozgrzanym piekarniku piekłam nieobrane ząbki czosnku- do miękkości (jak się za długo piecze to zaczynają wybuchać). Jeden ząbek odłożyłam surowy.

W garnku gotowałam soczewicę zalaną 3 szklankami wody i posoloną na oko. Gotowałam około 40 minut, aby się troszkę rozgotowała i wchłonęła całą wodę.

Cebulę, warzywa, przeciśnięty przez praskę ząbek czosnku smażyłam na patelni, podlewałam wodą aby warzywa się dusiły i były mięciutkie.

Soczewicę wymieszałam z warzywami z patelni i zmiksowałam - na niejednolitą masę. Doprawiłam solą pieprzem i chili. Do masy dodałam upieczone ząbki czosnku i 2 rozbełtane jajka. Masę wyłożyłam do wysmarowanej masłem i posypanej bułką tartą keksówki. Włożyłam do piekarnika i piekłam chyba godzinę. Było późno, więc straciłam rachubę czasu. Ale pasztet wyszedł.

Przy następnej przymiarce spróbuję na jego wierzchu (czyli podczas pieczenia na spodzie keksówki) ułożyć paseczki słoniny - tak jak robi to moja babcia w pasztecie mięsnym, aby pasztet był bardziej wilgotny.

niedziela, 28 marca 2010

Niedziela do konkursu

Czuję się trochę wywołana do odpowiedzi, ale i tak zjadały mnie wyrzuty sumienia, wcale nie dlatego, że nie gotuję, bo gotuję sporo. Ale dlatego, że nie mam czasu i siły pisać. I w dodatku zepsuł się mój kabel internetowy, więc gościnnie korzystam z komputera męża. Oczywiście on nie ma nic przeciwko, jednak swój komputer to swój komputer.

A dziś w mojej Warszawie działo się dużo. Spacer po starówce dostarczył mi solidny zastrzyk energii i optymizmu, choć i złość znalazła dziś miejsce dla siebie.

Na rynku Starego Miasta Jarmark Wielkanocny goszczący wystawców z całej Polski i Wilna. Smakołyków mnóstwo: boczki, miody, sery, kwas chlebowy, piwo domowe... i masa różnych rzeczy od wełnianych skarpet, po lotnicze pilotki. Ja musiałam przystanąć przy stoisku z wikliną i ceramiką. Świadomie nie biorąc ze sobą dużej ilości gotówki zaopatrzyliśmy się w drewnianą łyżkę o poetyckim kształcie i super łopatkę do robienia naleśników - tę wybrał mój mąż.

Potem długi spacer w tłumie, bo Krakowskie Przedmieście było ostatnim odcinkiem półmaratonu organizowanego przez jeden z ogólnopolskich supermarketów - biegli i starzy i młodzi, panie i panowie. Dużo ludzi im kibicowało, dużo przyszło tu po prostu na spacer, a jeszcze inni pędzili do kościołów święcić palmy wielkanocne. Przetestowaliśmy ławkę chopinowską, koło pałacu Czapskich. Ławka - zimna kamienna, coś tam z niej gra, podobno to Chopin - jednak stojąc przy ławce niewiele słychać. Moim zdaniem to i tak fajna inicjatywa.

Powłócząc nogami dotarliśmy do "Nowego Wspaniałego światu". Zajęliśmy najlepsze do obserwowania przechodniów miejsce i oddaliśmy się obgadywaniu. Ale nie złośliwemu.

Powrót do domu to kolejne atrakcje. Koło katedry praskiej kolejny jarmark wielkanocny - zjadłam chleb ze smalcem i ogórkiem - to był strzał w dziesiątkę. A panie z jakiegoś chóru śpiewały różne wesołe pieśni. Folkloryzm pełną gębą, bo wiadomo - pan sprzedający bańki mydlane i żelki haribbo też chciał zarobić. Jednak nic a nic mi to nie przeszkadzało. Ważnym wydarzeniem jest też coroczny powrót praskich niedźwiedzi na swoje miejsce. W promieniach słońca dziś wygrzewały swe stare kości. Uroczy widok - i woda w miśkowej fosie czysta.


Kolejny punkt mojego dnia to obiad - nie wyszedł bo nie miałam pomysłu. Ale w zamian opiszę wczorajszą kolację, zainspirowana blogiem Kuby. Z chęcią wystartowania w kubowym konkursie, a przede wszystkim z ciekawością - co mi wyjdzie bez rzymskiego garnka postanowiłam przetestować: Roladki drobiowe z garnka rzymskiego, bez rzymskiego garnka.

Składniki na 10 roladek (bo tyle mi wyszło):
1 podwójna pierś z kurczaka
10 plasterków boczku
10 ćwiartek z ogórków konserwowych
Musztarda Dijon
Warzywa – ja użyłam mrożoną włoszczyznę w słupkach(por, marchewka, pietruszka, seler), mrożoną fasolkę szparagową(pół torebki), pół puszki czerwonej fasoli i pół puszki kukurydzy.
6 ząbków czosnku
Sól
Pieprz
Wykałaczki
szklanka rosołku drobiowego(zamiast garnka rzymskiego) może być z kostki

Pierś kurczaka umyłam i osuszyłam. Pofiletowałam, dokarmiając moje koty.Udało mi się uzyskać 10 filetów, ale piersi były naprawdę solidne.

Na deseczce rozłożyłam 10 plasterków boczku na nie kładłam kawałki kurczaka, soliłam, pieprzyłam, smarowałam musztardą i kładłam na każdy kawałek ćwiartkę ogórka. Zawinęłam mięsko w roladki i pospinałam wykałaczkami.

Warzywa troszkę podsmażyłam na patelni, żeby się rozmroziły. Połowę wrzuciłam na dno naczynia żaroodpornego. Mięso też na 3 minuty wrzuciłam na patelnie bo nie mam zbyt dużo zaufania do mojego piekarnika. Następnie ułożyłam je na warstwie warzyw, a pomiędzy roladki wcisnęłam czosnek. Przykryłam warstwą warzyw. Podlałam rosołkiem. Zakryłam pokrywką i piekłam 30 - 40 minut.




A teraz piekę owsiany chlebek bananowy z przepisu Ani. Już nie mogę się doczekać. Piekę go z myślą, że będziemy mieli z mężem śniadania do pracy. Coś nowego, wybitnego, a nie tylko bułki i bułki. Obawiam się jednak, że chlebek może nie dotrzymać do rana.

niedziela, 21 marca 2010

Czosnkowa wiosna

Niedziela mija bardzo spokojnie. Na śniadanie zjedliśmy maślankowe naleśniki Agaty. Potem podjadałam resztkę rogalików Moniki, w których tylko wymieniłam konfitury wiśniowe na powidła śliwkowe - bo były w domu. Bardzo polecam oba przepisy.

A dziś na obiad była czosnkowa karkówka:

Składniki na mniej więcej 4 porcje:
700 g karkówki
1-2 czerwone papryki
500 g pieczarek
5-10 ząbków czosnku - w zależności od wielkości i od tego, co kto lubi
łyżka sosu sojowego (choć niekoniecznie)
troszkę oliwy
sól
chili w proszku
pieprz
olej do smażenia

Dzień przed podaniem dania, kroję karkówkę na paseczki-kawałeczki - wrzucam do miski i zalewam sosem sporządzonym z: oliwy, sosu sojowego, soli, pieprzu, chili i ząbków czosnku przeciśniętych przez praskę. Chowam do lodówki - wcześniej miskę szczelnie przykrywam folią do żywności, które nie pozwala aromatowi czosnku rozchodzić się po całej lodówce.

Przed obiadem paprykę kroję na paseczki, pieczarki na ćwiartki. Mięso smażę na patelni po przesmażeniu przerzucam do salaterki. Na tej samej patelni smażę pieczarki i paprykę. Po usmażeniu mieszam z mięsem. Podaję z ryżem i sosem czosnkowym.


A to przepis na sos czosnkowy:
Składniki:
1 jogurt naturalny
taka sama ilość śmietany
sól
pieprz
3 ząbki czosnku - może być więcej
chili w proszku
papryka słodka w proszku
ewentualnie troszkę papryki ostrej
drobno pokrojony pęczek szczypiorku
Wszelkie przyprawy dodaję na smak. Jeśli przygotowuję sos dużo wcześniej przed podaniem, to staram się z przyprawami nie szaleć, gdyż pod wpływem czasu nabierają one mocy.

sobota, 20 marca 2010

Zmokłam wiosennie

Nie lubię robić zakupów w weekend. Po prostu nie znoszę. Zwłaszcza w dużych marketach, bo co innego owocowo-warzywny bazar, warzywniak, okoliczna piekarnia czy giełda staroci. Dziś niestety zdarzyło się tak, że bez dużego molocha się nie dało. Założyłam okulary przeciwsłoneczne i dzielnie wraz z mężem przemaszerowałam całą Stalową. I było cudnie i wiosennie. Sąsiedzi wyszli na ulice, dyskutują, plotkują, piją (choć ci co piją, to na ulicy stoją nawet w środku zimy), chłopaki podrywają dziewczyny, które wreszcie mogą pochwalić się opalenizną zdobytą na solarium. A i Guma dostał piwo. Bardzo to wszystko urocze.


Wczoraj pisałam, że nie widziałam początku robót w celu ustawienia nowych latarni. Dziś zwracam honor- na odcinku od Szwedzkiej do Czynszowej są namalowane niezbędne do wymiany znaczki, w kolorach pomarańczowym i różowym- bardzo przyjemnie, zwłaszcza dlatego, że niosą ze sobą cudowną perspektywę oświecenia.

A w drodze powrotnej spadł deszcz - ciepły wiosenny deszcz. Zmokłam ja, mój mąż, zakupy, moje okulary przeciwsłoneczne i kebab mojego męża.

No i przez tego kebaba, kupionego przy supermarkecie dziś na obiad była tylko zupa. A konkretniej zaostra zupa-krem z dyni z grzankami.
Składniki:
wywar warzywny - może być z dodatkiem kawałka kostki rosołowej
2 marchewki
1 mała czerwona cebulka
400 g dyni
chili w proszku
sól
pół łyżeczki cukru
śmietana

Wywar gotuję, wrzucam do niego marchewki pokrojone w plasterki. Na patelni, na oliwie podsmażam pokrojoną w kosteczkę cebulę i drobno pokrojoną dynię. Dodaję sól i chili. No właśnie - to nieszczęsne chili - sypnęłam na oko. I słabe to moje oko, bo gdyby nie śmietana to by nie dało się zjeść. Z chili trzeba uważać. Wszystkie warzywa z patelni wrzucam do wywaru z marchewkami i gotuję aż dynia i marchewka będą miękkie, dodaję cukier jeśli potrzeba. Wtedy zatrudniam blender i miksuję przestudzoną zupę na krem. Dodaję śmietany do smaku. U mnie przez chili potrzebowałam bardzo dużo śmietany :)

Podałam z grzankami z piekarnika, bo nigdzie nie mogłam kupić dziś groszku ptysiowego.

piątek, 19 marca 2010

Oświecą Stalową

Dużo rzeczy do zrobienia, ale i dni coraz dłuższe.

Podobno w Wilanowie wystawa tulipanów - wybiorę się tam w niedzielę.
W niedzielę odwiedzą nas też sąsiedzi ze Stalowej. Wtedy też kolejny przepis w kuchni na Stalowej - obiad już zaplanowałam.

A dziś trochę z innej beczki. Mianowicie: oświecą Stalową. "Życie Warszawy" donosi, że: "Do końca maja ulica Stalowa będzie miała nowe oświetlenie - zapowiada Zarząd Dróg Miejskich. Rozpoczęła się już instalacja nowych latarni." To bardzo dobra wiadomość, tylko ja niestety nie widziałam tej instalacji, a wczoraj i dziś byłam na spacerze. Muszę koniecznie wypytać sąsiadów, może oni coś widzieli. Wdziera się tu klimat plotkarstwa, ale chyba dobrze wiedzieć co się dzieje na własnej ulicy. Stalowa będzie więc ładniejsza, bo nowe 64 latarnie mają być stylizowane na ozdobny Pastorał Warszawski z 1923 roku.



Zostając na Stalowej, dokładnie na własnym podwórku muszę przyznać, że i tu szykują się zmiany. Będzie czyściej i bezpieczniej. Na ten rok zostały już zaplanowane remonty klatek i okien a także instalacja domofonów. Postanowiłam zająć się kontaktem z profesjonalistami - historykami sztuki, opiekunami i konserwatorami zabytków. Trudno będzie doprowadzić naszą kamienicę do stanu z początku XX wieku, ale może przynajmniej uda się ocalić to co zostało i nie niszczyć więcej. To straszne co z tym budynkiem zrobiono w 1968 roku. Na szczęście są ludzie, którzy chcą działać w tym kierunku.

Zapowiada się uroczy wiosenny weekend.

wtorek, 16 marca 2010

Kurczak z rodzicami

Obiecuję, obiecuję i jakoś tej historii Stalowej nie mogę złożyć. Za to podaję link do nowopowstałego bloga o Nowej Pradze i nie tylko. Blog jest bardzo bardzo praski, zostałam jego codzienną czytelniczką, gdyż nowe wpisy pokazują się każdego dnia. Oby autorowi nie zabrakło chęci i czasu.

W niedziele na Stalowej byli moi rodzice. Ściągnęłam pomysł na rodzinny obiad z bloga Wasabi. Mój wyglądał troszkę inaczej, chyba ze względu na malutką blaszkę, w której ułożyłam kurczaka.


Cytrynowo-tymiankowy kurczak:
Składniki:
6 ćwiartek kurczaka
starta skórka z 1 cytryny
1 cytryna (ta bez skórki)
100 g miękkiego masła
pieprz
sól
tymianek
łyżka miodu
oliwa z oliwek
4 ząbki czosnku

Dzień wcześniej przygotowałam masę do mięsa: masło, tymianek, przeciśnięte przez praskę ząbki czosnku, pieprz, starta skórka z cytryny, miód. Na kurzych ćwiartkach poluzowałam skórę (ćwiartki wcześniej umyłam i odkroiłam zbędny tłuszcz, z którego bardzo zadowolone były moje koty). Połową masy masłowej natarłam podskórnie ćwiartki. Po wierzchu posoliłam kurczaka i zapakowałam do miski - na noc do lodówki.

W niedzielę ćwiartki kurze ułożyłam w formie nasmarowanej oliwą, kawałki masy masłowej poukładałam na kurczaku. Kawałki cytryny powtykałam między ćwiartki.
Moje ćwiartki były ułożone bardzo blisko siebie. Dlatego po upieczeniu (w piekarniku 200 stopni około 50 minut, plus 10 minut w wyższej temperaturze, aby się z wierzchu przypiekły) zanurzone były w cytrynowo-maślanym sosie. Podałam z pieczonymi warzywami, ryżem i sałatą.


Obiad był bardzo udany. Przede wszystkim towarzysko. Po obiedzie - zostawiłyśmy chłopaków i pojechałyśmy z mamą na babskie zakupy do Ikei. Moja kuchnia zasługiwała na kilka dodatków.

czwartek, 11 marca 2010

Okulary słoneczne i dynia na Nowopraskiej

W Warszawie czuć wiosnę. Dużo większym problemem jest dla mnie zapomnienie okularów słonecznych niż rękawiczek. I na każdym skrzyżowaniu stoją stragany z tulipanami.

W autobusach, tramwajach i metrze czytam książki o Nowej Pradze, aby, tak jak zapowiadałam, napisać o niej kilka słów. Staram się wszystkie informacje skleić razem, żeby zaprezentować w jakiejś przyzwoitej formie. Dziś tylko kilka ciekawostek - ulica Stalowa nazywała się kiedyś Nowopraską i była najszerszą ulicą Nowej Pragi. Dziś chyba straciła to zaszczytne miejsce, może to i dobrze. I tak niektórzy jeżdżą po niej jak szaleni.

Dziś znów poczyniłam zakupy na bazarku przy rondzie Wiatraczna. Kupiłam kawał dyni, który był mi niezbędny do przepisu, który znalazłam w czasopiśmie "Sól i pieprz" (numer Luty 2010). W związku z zakupem dziś na obiad powstały Cielęce z dynią. Moim zdaniem super alternatywa dla schabowych- przepis podaję już z własnymi poprawkami.

Składniki na 4 porcje:
300 g miąższu dyni
1 cebula
1/2 czerwonej papryczki chili - można dać jeszcze mniej
200 ml białego wina
sól, pieprz
30 g startego parmezanu
8 sznycelków lub 4 duże sznycle
olej do smażenia
2 łyżki koncentratu pomidorowego
150 ml wywaru mięsnego - u mnie kostka rosołowa
tymianek

Dynię pokroiłam w małą kostkę, cebulę i papryczkę drobno posiekałam. Wszytko wrzuciłam do jednego garnka, dodałam połowę wina, sól, pieprz i gotowałam. Przepis oryginalny mówił, że należy gotować 10 minut - tylko do odparowania płynu, ja gotowałam troszkę dłużej pozwalając dyni i cebuli bardziej zmięknąć. Do tej masy dodałam parmezan (moim zdaniem swobodnie można go zastąpić żółtym serem). Sznycle rozbiłam i natarłam solą i pieprzem. Rozsmarowałam na nich masę dyniową. Zwinęłam w roladki, które spięłam wykałaczkami. Usmażyłam na gorącym oleju, dodałam 2 łyżki koncentratu pomidorowego, 150 ml wywaru i drugą połowę wina, posypałam tymiankiem. Gdy troszkę odparowało przełożyłam wszystko do naczynia żaroodpornego i włożyła do rozgrzanego (200 stopni) piekarnika na około 20 minut. Cielęce z dynią podałam z kaszą gryczaną.



poniedziałek, 8 marca 2010

Upiekłam sernik bo...

Podobno mój mąż miał wczoraj imieniny, podobno, gdyż imienin u nas w domu nie obchodzimy... sama nie wiem dlaczego... ja bym mogła swoje obchodzić.

W każdym razie, w lodówce dwie kostki białego sera patrzyły na mnie z wyrzutem, że jeszcze ich nie zjadłam, a one przecież niedługo wyjdą na własnych nóżkach. Powstał plan na sernik - telefon do mamy i przepis na sernik z brzoskwiniami trafił do mojego jagodowego zeszytu. Tylko brzoskwiń w domu brakowało, więc postanowiłam je wykluczyć i trochę zmniejszyć porcję składników. Zrobiłam mały serniczek. A było to tak:
Składniki:

na ciasto:
3 żółtka
1,5 szklanki mąki
0,5 kostki margaryny
łyżeczka proszku do pieczenia

na masę serową:
2 kostki sera potrójnie mielonego (400 g)
1 jajko
1/3 kostki masła
troszkę mniej niż pół opakowania budyniu
cukier do smaku

na piankę bezową:
3 białka
0,5 szklanki cukru

Składniki na ciasto zagniotłam razem- mniejsze pół :) wstawiłam do zamrażalnika. A większe pół wyłożyłam w formie. Składniki na masę serową zmiksowałam i rozsmarowałam grubą warstwą w formie. Z białek i cukru ubiłam pianę, którą wyłożyłam na masę serową. Na wszystko starłam na tarce, na grubych oczkach mniejsze pół ciasta wyjęte z zamrażalnika. Całość włożyłam do piekarnika na około 200 stopni, na godzinkę. Pilnowałam cały czas, aby się nie spalił.

Ostatnio jestem cała zabiegana, że aż nie wiem co nowego na Stalowej. W sklepie zoologicznym nic się nie zmienia. Dziś znów standardowo ucięłam sobie pogawędkę z panią Ulą, zaopatrując się jak zwykle w karmę dla moich chłopaków. Oto jeden z nich:


Część karmy zostawiłam pod moją klatką, gdyż w naszej piwnicy mieszkają trzy czarne kociaki - już całkiem duże - mają około 7 miesięcy. Jak dowiedziałam się od sąsiadki uwielbiają nerki.

niedziela, 7 marca 2010

Porządki i pieczarki

"Dobrze, że są pieczarki" - pozwalam sobie zacytować mojego męża, na początku tego wpisu. Dlatego dziś na obiad tarta m.in. z pieczarkami. Ciasto standardowe, według tego przepisu.

Tarta "Dobrze, że są pieczarki" (m.in. z pieczarkami)
Farsz:
25 dkg pieczarek
1/2 cebuli
około 1/3 opakowania mrożonego szpinaku - doprawionego solą, czosnkiem, cukrem i pieprzem
kilka plasterków wędzonego boczku
pół szklanki śmietany 30%
1 jajko
koperek
sól
pieprz
gałka muszkatołowa

Na lekko podpieczonym cieście rozsmarowuje szpinak. Na patelni podsmażam cebulę i pokrojone pieczarki, doprawiam solą i pieprzem.Tak przygotowany farsz nakładam na ciasto ze szpinakiem.



W miseczce mieszam jajko i śmietanę, dodaję trochę startej gałki muszkatołowej. Zalewam tym sosem tartę, posypuję pokrojonym koperkiem. Na wierzchu układam kilka plasterków boczku.



Piekę około 20 minut. Po pieczeniu tarta wygląda tak:



Po wczorajszej wymianie "Uwolnij łacha" przyszedł czas na wiosenne porządki w domu. Za chwilę wywalę wszystko z szafy i zacznę układać. Znając życie znajdę tysiące wieszaków, których nigdy nie ma, gdy ich potrzebuję. Lubię te wiosenne porządki.

sobota, 6 marca 2010

Uprzejmie donoszę

Mój blog w zamyśle jest blogiem kulinarnym. Jednak wokół mnie dzieje się tyle rzeczy, że wstyd o nich nie donieść.

Na Inżynierskiej (sąsiadce Stalowej) w klubie "SEN spowodowany przez lot PSZCZOŁY wokół owocu granatu na sekundę przed przebudzeniem" odbywa się dziś wymiana ciuchów "Uwolnij łacha"- jeszcze przed chwila trwała. Wstęp 5 zł. Ja wyniosłam z domu siatkę ciuchów, których już nie lubię i wróciłam ze stertą nowych - super. Przyniosłam do domu też kilka książek.



Na zdjęciu moje zdobycze.

Wiem, że późno donoszę. Następnym razem doniosę wcześniej. I dziękuję Anecie, która mnie na tę wymianę wyciągnęła.

Goście za godzinę

A było to tak. Piątek na wariackich papierach. Z jednego miejsca w drugie, z metra w tramwaj i odwrotnie. Praca, wizyta tu, wizyta tam, zakupy warzywne na bazarku.

No właśnie na bazarku, który odkryłam w czwartek przy rondzie Wiatraczna. Od Stalowej to trochę daleko, ale zawsze można wsiąść w trójkę i podjechać kilka przystanków. Przy Wiatraku miałam w piątek kilka spraw do załatwienia, więc wszystko się dobrze złożyło. Zakupy nie były duże - natka, koperek, szczypiorek, sałaty, papryka, pomidory, ogórki, cykoria i jeszcze jakieś drobiazgi. Jak zwykle nie wszystko potrzebne, ale jak zwykle nie mogłam się oprzeć. Z moich pierwszych obserwacji wynika, że należy przespacerować się przez targ i sprawdzić co jest w jakiej cenie i gdzie. Mianowicie cykorię można kupić za 5 zł, ale można też za 10; papryka i za 8 zł i za 10 zł. To samo z każdym innym warzywem i owocami. Ja oczywiście częściowo przepłaciłam, ale i tak byłam zadowolona, gdyż kupiłam wszystko, co chciałam.

Wpadłam do domu około 18, a na 19 goście. Ja oczywiście w proszku, dobrze, że mąż przygotował mi różne rzeczy. Gości miało być dziesięcioro. Postanowiłam zrobić wszystko na szybko, bo i jak inaczej skoro miałam tylko godzinę.
Zaplanowałam:
już znaną sałatę z dodatkami (tylko dodałam również sałatę karbowaną i trochę innych warzyw)
koreczki
ogórki z tuńczykiem - zainspirowane tym przepisem.
zawijasy z kurczaka
koperty z ciasta francuskiego ze szpinakiem i z pieczarkami

Zamysł był taki, żeby większość podanych potraw nie potrzebowała talerzyków. Jak mówi moja mama: "raz w pysk". Przepis na koreczki znają wszyscy - ja robiłam z żółtego sera, rzodkiewek, oliwek i papryki.

Ogórki z tuńczykiem robiłam następująco:
Składniki:
3 ogórki wężowe zielone
puszka tuńczyka w sosie własnym
1-2 jajka ugotowane na twardo
pół cebulki
sól
pieprz
łyżka majonezu lub jogurtu (moim zdaniem lepszy majonez bo masa jest wtedy bardziej sklejona)

Ogórki obieram i kroję na plasterki grubości około 8 mm. Z każdego plasterka wyciągam pół środka ogórka, tych ziarenek - tworzę jakby miseczkę. W naczynku przygotowuję farsz: tuńczyk, jajka drobno pokrojone lub zmiażdżone widelcem, pokrojona cebula, sól, pieprz, majonez. Nakładam farsz do ogórkowych miseczek. Oczywiście kombinacji farszy może być mnóstwo - myślałam też o pesto, serkach różnie doprawionych...

Zawijasy z kurczaka
Składniki:
1 (podwójna) pierś z kurczaka
słoiczek suszonych pomidorów (ja nie zużyłam całego)
sól
pieprz
olej do smażenia

Pierś kurczaka kroję na plasterki - to istotne - nie kawałki a plasterki. Chodzi o to, żeby uzyskać jak najwięcej płaskich plasterków, w które swobodnie można zawinąć suszone pomidory lub inny farsz. Zawijam pomidory w mięso, spinam wykałaczkami, solę i pieprzę. Wrzucam na patelnię na rozgrzany olej. Smażę chwilkę. Usmażone podaję na liściach sałaty.

Koperty z ciasta francuskiego ze szpinakiem lub pieczarkami
Składniki:
ciasto francuskie - sklepowe
Farsz #1:
mrożony szpinak
2-3 ząbki czosnku
sól
pieprz
cukier
olej
Rozmrożony szpinak podsmażam na patelni. Wciskam czosnek, doprawiam solą, pieprzem, cukrem. Smażę tak długo, aż woda z niego odparuje. Odstawiam do wystudzenia

Farsz #2:
25 dkg pieczarek
pół cebuli
sól
pieprz
olej do smażenia
Pieczarki myję, obieram, kroję w kosteczkę, podsmażam i doprawiam. Odstawiam do wystudzenia.

Ciasto francuskie kroję na malutkie kwadraty. Na środek kładę po łyżeczce farszu (#1 lub #2). Wszystkie cztery roki każdego kwadratu sklejam na górze. Układam na blaszce i wkładam do rozgrzanego piekarnika na 20 minut.

Trochę lipa, że nie mam zdjęć, ale naprawdę nie miałam czasu ich zrobić. Musiałam, przecież jeszcze wyjść z garnków i "zrobić coś z sobą".

środa, 3 marca 2010

Wszystko ok i chleb też

To nie był łatwy dzień, ale kończy się optymistycznie - "wszytko ok" i w dodatku upieczony chleb i piecyk gazowy przestał się przypalać. Teraz odpoczywam. Z komputerem, kotem na kolanach i kubkiem gorącej herbaty. Już prawie wymieniłam kubki z herbatą i kawą na szklanki z sokami, kefirem i maślanką. No trudno, jeszcze kilka dni wytrzymam bez wiosny.

A na Stalowej śnieg pada w poprzek albo do góry, co moje koty doprowadziło do białej gorączki - czego wyraz dały przyklejając do szyb nosy, języki, łapy - najchętniej wszystkie cztery na raz (na szczęście jeszcze nie umyłam okiem).

Wczoraj byliśmy na zakupach i kupiliśmy specjalną mąkę do pieczenia chleba - chleba pienińskiego. Dziś razem z moim mężem upiekliśmy owy chleb. Prawie zgodnie z przepisem załączonym na opakowaniu mąki. Wyszedł. Naszym zdaniem brakuje w nim odrobiny soli, ale oczywiście wszystko zależy od tego, co kto lubi. Wygląda też trochę blado, ale z masłem i żółtym serem smakuje.

Połowy chleba już nie ma.

O chlebach naczytałam się już bardzo, bardzo dużo cały czas namierzam się do zrobienia zakwasu. Chleb pieniński został upieczony na przetarcie szlaku (potrzebował jedynie tej specjalnej mąki, wodę lub mleko i drożdży).

Jutro wybieram się do biblioteki na Inżynierskiej. Chciałam napisać coś o Stalowej, ale chyba bez porządnej bazy bibliograficznej się nie obejdzie. Uważam, że to jedna z piękniejszych ulic Warszawy, i to tej warszawskiej, nie tej stołecznej. Została wytyczona w latach 1865-67. Dziś jest bardzo zniszczona, trochę nawet zapuszczona. Ale i tu pojawili się już ludzie (nie tylko się pojawili, oni działają), którzy chcą by znów tętniła życiem i nie straszyła turystów i mieszkańców obgryzionymi fasadami, krzywymi chodnikami i śmieciami. O tych ludziach i historii Stalowej już wkrótce, jak tylko obrosnę w stosowną wiedzę.

poniedziałek, 1 marca 2010

Wietrzny poniedziałek

Wieje. Podobno to Xynthia. Na Stalowej też wieje. To nic.

Zjadłam wszystkie wczorajsze biscotti, dlatego dziś piekę nowe, tym razem z rodzynkami, a do połowy ciasta dodałam kakao, więc będą czekoladowe.

Ale od początku:
Na obiad robiłam dziś udka kurczaka, natarłam je mieszanką przypraw podpatrzoną u Agatki w przepisie na kurczaka. Podałam z sałatą z pomidorami i serem feta z zalewy.

Składniki na 2 porcje:
1/2 główki sałaty lodowej
1 pomidor
10 kosteczek fety z zalewy, może być też bez zalewy - ja w domu miałam tylko w zalewie

Sos:
2 łyżki oliwy
2 łyżki octu śliwkowego
1 ząbek czosnku
sól
pieprz
czasem jakieś zioła np. bazylia

Sałatę drę (nie kroję) na strzępy, żeby się za bardzo nie majtała. Pomidora kroję w ósemki. Kostki fety przepoławiam (w zależności oczywiście od wielkości kostek). W szklance przygotowuję sos do sałaty - mieszam dokładnie wszystkie składniki, ząbek czosnku przeciskam przez praskę i dodaję. Sałatę zalewam sosem dopiero przed podaniem - w innym wypadku jej liście kapcieją i nie jest taka chrupiąca. Dla koloru posypałam natką pietruszki.
Wracając do wiatru. Niestety momentami towarzyszy mu deszcz. Mam wrażenie, że części moich sąsiadów pozrywali razem anteny telewizyjne. Mam nadzieję, że rozprawią się z resztkami śniegu zalegającymi na chodniku. No i skończą tę zabawę do rana, abym mogła spokojnie pojechać do pracy. Brrr... jutro muszę być super rano, jedyne pocieszenie to, że wyjdę wcześniej.

Nie mam pomysłu co jutro na obiad...

W kuchni na Stalowej

Related Posts with Thumbnails